Grande finale. Christelle Dabos „Echa nas światem”

  

 Długo wyczekiwany i jeszcze dłużej odkładany (z czytaniem) finał. Bałam się tego zakończenia z wielu powodów, a przede wszystkim przez strach, że się... znudzę. Że poniekąd napotkam jakiś bolesny zawód, który roztrzaska obraz cyklu Lustrzanny. Co zatem przyniosła lektura?



Echa nad światem
Lustrzanna, tom 4
Christelle Dabos
Wydawnictwo Entliczek, 2021

 

„Ofelia i Thorn ruszają razem tropem echa. To powtarzające się zjawisko wydaje się kluczem do wszystkich zagadek. Muszą w tym celu nie tylko zajrzeć za kulisy Babel, ale też zgłębić własną pamięć. Tymczasem Bóg trafił na Łuk Tęczy i być może wkrótce wejdzie w posiadanie mocy, której tak pożąda. Która z tych dwóch postaci – on czy Inny – stanowi większe zagrożenie?”

Finał tak świetnie plecionej historii jest nie lada wyzwaniem dla obu stron. Czytelnik wraz z autorem ma niebagatelne wyzwanie przed sobą. Czytelnik ma swoje wymagania, domysły i nadzieje, które może niekoniecznie spotkają się z rzeczywistością podczas czytania. Autor zaś musi wyjść naprzeciwko temu wszystkiemu, a i jeszcze więcej – naprzeciwko sobie, swoim planom oraz ogromnej ilości czynników, wyskakujących nagle zza rogu. Dabos musiała zmierzyć się z wieloma takimi sprawami, widać to w rozdziałach, w pomostach pomiędzy nimi, które miały zespolić serię w całość.

Czy moim zdaniem autorce się udało?

W znacznej mierze tak! Jestem pod ogromnym wrażeniem całości – piszę to też bardziej w kontekście całego cyklu, który został nieprawdopodobnie dobrze rozplanowany i rozłożony. Wszystko w finale ładnie się spina, nawet małe kanciaste rogi jakoś pasują do tego obrazu. Dabos co prawda popada w utartą dla siebie rutynę, którą widać w całej Lustrzannie. Choć autorka pisze niesamowicie lekko, tak miękko przeprowadza nas przez historię Ofelii, tak również i w czwartym tomie miała swoje momenty przestojowe. Zwolnienie akcji chwilami było aż zbyt mocne – ten finał wręcz krzyczał, pragnący wartkości i dynamizmu. Jednak gdyby tak właśnie się stało, „Echa nad światem” nie byłyby dziełem Dabos.

Trzeba więc przyjąć spowolnienie, jakby bez niego rozpadł się... świat.

Ponieważ pomimo kilku momentów, podczas których mogliśmy odsapnąć, to wszystko zostało rewelacyjnie zespojone. W „Echach...” najwyraźniej widać drogę, jaką przebyli bohaterowie. Jak w stosunku do pierwszego ich pojawienia się wyewoluowali, jak dyrygentka-autorka przeprowadziła ich ścieżką ku czemuś więcej.

I to coś więcej chwyta do samego końca.

Właśnie ta głębia postaci sprawia, że finał moim zdaniem wypada naturalnie i choć boli, to zamysł autorki nie jest ściągnięty z kosmosu. To dzięki protagonistom, antagonistom oraz szarej strefie pomiędzy Lustrzanna jest tak niebywale warta polecenia. Czy sam świat Dabos już nie? Ależ oczywiście, ale... tu właśnie napotkałam takie moje „finałowe potknięcie”. Mam wrażenie, że autorka starała się przedstawić wyjaśnienia ze znanym nam sprytem, tak ujawnienie całokształtu po trosze się niepotrzebnie pogmatwało. Parę razy łapałam się na tym, że gdyby autorka kapnęła małą ilość prostoty, to wyniosłaby ten finał na poziom czegoś niesamowitego. Lecz nie dało się opowiedzieć tego inaczej, niż poprzez skomplikowaną sieć, którą tkała od samego początku.  

Ciężko się rozstać.

Finały zawsze wzbudzają nostalgię. Niektórzy czytelnicy pewnie spojrzą na mnie, jakbym postradała zmysły, ale kończyłam „Echa nad światem” z uśmiechem. Bo jednak ta przygoda wzbudzała szereg różnorodnych emocji, emocji które towarzyszyły aż po ostatnią kropkę. A to jest coś niesamowitego – zwłaszcza, że Dabos zawarła tam przewrotną, upartą nadzieję. Coś słodko-gorzkiego, zachęcającego do marzenia, planowania i wzbudzania nadziei na spin-off!

 

To była świetna przygoda. Czekam na więcej książek Dabos oraz na zobaczenie jeszcze więcej niesamowitej pracy, jaką włożyła ekipa Entliczka wraz z Panem Tłumaczem w powołanie tych powieści na polski rynek wydawniczy!

 

Aleksandra

 

Za egzemplarz do tej rozkosznej lektury dziękuję wydawnictwu!





Komentarze