Dziurawy materiał. Alexis Hall „Materiał na chłopaka”

 Nie czytałam jeszcze „Red, White and Royal Blue”, przyznaję to z nutką bólu, ponieważ strasznie chcę nadrobić braki! Więc gdy zaproponowano mi lekturę „Materiału na chłopaka” to nie mogłam odmówić. Począwszy od okładki, poprzez opis i kończąc na entuzjastycznych recenzjach na Goodreadsie... No przyznajcie, odmówilibyście takiej książce?
 



Materiał na chłopaka
Alexis Hall
Powieść jednotomowa
Wydawnictwo Otwarte, 2021

 

Luc O’Donnell został postawiony przed niezłym wyzwaniem: albo w końcu znajdzie porządnego partnera, dzięki któremu stowarzyszenia przestanie tracić żuczkowych darczyńców, albo wylatuje z roboty. Jedynej w której chcieli faceta z taką renomą, jaką niefortunnie wyrobił sobie Luc. Jako skandalista z paparazzi drepczącymi mu po piętach, niechętnie sięga po pomoc idealnego Olivera Blackwooda...

To brzmi jak materiał na idealną książkę.

I jak na złość, daleko „Materiałowi na chłopaka” do ideału. Mimo że miałam czas na przeczytanie w moim standardowym tempie, tak obijałam się z tą pozycją od ściany do ściany kilka dni. Na początku było mi trochę ciężko wkręcić się w styl pisania Hall – nie jest to mój numer jeden, jak chodzi o plecenie historii. Do stylu jednak można się jakoś przyzwyczaić, tutaj przede wszystkim główny bohater okazał się nie najmilszym zaskoczeniem.

Luc O’Donnell jest postacią, w którą chętnie rzuciłabym laczkiem i nie poczuła wyrzutów sumienia.

Mam wrażenie, że autor spróbował wziąć i zrobić jak największy kontrast pomiędzy Luciem oraz Oliverem. Jest to kontrast wręcz bolesny do czytania, ponieważ tam, gdzie Oliver jest niesamowitą pod wieloma względami postacią, tak Luc jest... Jak ja mam nawet określić tego bohatera? Hall nadał mu chyba wszystkie najgorsze możliwe cechy, tworząc jego charakter ledwo zjadliwym. Przejaskrawił go do granicy tolerancji. Jest po ludzku nieuprzejmy w stosunku co do... cóż, wszystkich. Obrywa się każdej osobie, przytyki Luca często bywają krzywdzące.

Jakim cudem skończyłam czytać?

Sama chciałabym wiedzieć, ponieważ w pewnym momencie autor zaczął z Luciem zwyczajnie przeginać! Są jakieś granice rozsądku, które powinien mieć Luc, ale Hall postawił sobie za punkt honoru, żeby jak najbardziej upodlić go, zanim „zmieni” mu ciut nastawienie do świata. Za wszelką cenę autor chciał podkreślić, jak bardzo Luc upadł, jakim przegrywem to nie jest, jaki jest niepewny siebie etc. Nie rozumiem, jak tworząc tak świetnie Olivera, można było tak wykrzywić Luca.

Jak rzep psiego ogona z tym Luciem, ale autor nie zostawił mi wyjścia...

Aż do samego końca książki nie odstępowało mnie wrażenie, jak bardzo Luc też jest egocentryczny. Może nawet po trosze żądny atencji (ciągłe powtarzanie, jaki to nie jest, żeby później Oliver spieszył z zapewnieniami, że wręcz przeciwnie). Strasznie problematyczna postać i widziałam w tym wszystkim celowy zamysł autora... póki ten zamysł wziął i nie urósł do takich rozmiarów, które Hall ledwo umiał kontrolować. Sama jestem strasznie niepewna siebie, znam ludzi niepewnych siebie, ale jednak nikt nie chodzi z „transparentem”, żeby ogłaszać wszem i wobec „spójrz, idzie przegryw/złamas/dno” itd. Nieprzyjemnie się czytało takie coś.

Okej, jeszcze jeden akapit odnośnie konstrukcji tego bohatera!

Luca tak naprawdę wychowała wspaniała matka. Powtarzano, że ojciec jest przebrzmiałą gwiazdą, która dopiero ostatnio pojawiła się znów w telewizji. Zatem skąd ci paparazzi, tak namiętnie śledzący rynsztokowe życie Luca? Przez sporą część książki ledwo mi się to kleiło, to było strasznie grubymi nićmi szyte. Za późno pojawia się zarysowanie tło, które tworzy jakieś podwaliny do Buca. Luca znaczy się.

Autodestrukcyjne zachowania tego bohatera mieszała się z jego potwornie antypatycznym charakterem, co stworzyło taką mieszkankę, że migrena gwarantowana. Ot kolejna wada konstrukcyjna autora.

Jak w tym wszystkim plasuje się ten fałszywy chłopak?

Oliver jest najcudowniejszą, najbardziej poszkodowaną postacią tej książki. Luc w zasadzie dissuje go na każdym kroku, co by facet nie zrobił, on i tak musi mu wbić niezasłużoną szpilę. Oliver to świetnie wykreowany bohater, jego szkielet jest bardzo dobrze ukształtowany (choć troszkę zmieniłam patrzenie na niego przez... o tym trochę niżej!).

Ani trochę jednak Oliverowi nie jest łatwo.

Wiecie, te przytyki słowne oraz przepychanki między bohaterami, to najczęściej takie smaczki, że nie chce się odkładać książki, żeby nie przegapić jak wióry lecą. W „Materiale na chłopaka” Luc przez znaczną część ich znajomości szykanuje niemal całe jego jestestwo, od weganizmu, po nieposiadanie przyjaciół homo, po sztywną manierę bycia. Oczywiście, autor próbuję to później złagodzić i zamydlić nam oczy, wmówić że to takie żartobliwe... ale ile można? Nie zrobiłoby Wam się przykro, gdyby potencjalny obiekt uczuć ciągle robił przytyki i to nie zawsze śmieszne? Serce mi się krajało za każdym bezmyślnym komentarzem głównego „protagonisty”. Oliver powiedział, że „[...] zawsze mam wrażenie, że kogoś rozczarowuję”. I to widać, akurat ten aspekt (szkoda, że kosztem potwornego charakteru Luca) został świetnie przez autora przedstawiony. To niezrozumienie, poczucie osamotnienia, odrzucenia, chęć czynienia dobra drobnymi rzeczami. Tak, niektóre fakty z życia Olivera też wychodzą strasznie późno, ale jednak sam w sobie jest tak dobrze przedstawiony, że można przymknąć oko na to.

Humor w powieści jest nierównomierny.

Trzeba przyznać, że poczucie humoru Halla bywa niejednoznaczne w odbiorze. Raz krzywiłam się z niesmakiem, raz starałam się śmiechem nie obudzić całego domu. Pod tym względem pewnie każdy czytelnik będzie reagował kompletnie inaczej.

Morał jest jeden – ludzie potrafią skrzywić nasze spojrzenie na własne życie.

To przytrafiło się Lucowi oraz Oliverowi. Abstrahując od tego, czy lubię Luca, czy przyprawiał mnie o skiśnięcie mózgu, również nie miał łatwo. Jedna zdrada zaufanej osoby, presja ze strony paparazzich i plotkarskich gazet spychała go do pewnego wzorca zachowań. Co zaś tyczy się Oliviera, to wrzucony został w spiralę rodzicielskich wymagań. Rodziców miał najgorszego sortu – to ludzie wiecznie nienasyceni i niezadowoleni, nieważne że dla nich będziesz stawać na rękach, stopami żonglując mandarynki. Dla nich nigdy nie wyjdzie się na wystarczająco dobrego. Ich osoby pojawiają się w książce dość późno, przez co trochę burzy się odbiór oraz kreacja Olivera. Wcześniej sądziłam, że to po prostu osoba z natury kompulsywnie porządna. Zestawiając go jednak z rodzicami ma się świadomość, że nie miał innego wyjścia.

Zatem jak książka wypadła w końcowym rozrachunku?

To nie jest najgorsza lektura, z jaką miałam do czynienia. A jednak Alexis Hall uśmiercił wszelką radość, jaką mogłam czerpać z tej książki. Specyficzny styl autora, nie zawsze chwytliwy humor oraz postać Luca sprawiła, że z potencjalnie rewelacyjnej pozycji... Cóż, powiedzmy, że po prostu się rozczarowałam. Żyłam szaloną nadzieją, że to będzie polecany przeze mnie must have. Niestety teraz będę z nutą goryczy przypatrywać się „Materiałowi na chłopaka”.

 

Ocena: (naciągnięte) 6/10

 

Aleksandra

 

 

Dziękuję Wydawnictwu Otwartemu za egzemplarz do recenzji!

 


 

Komentarze