Nie ukrywam
tego, jak bardzo lubię powieści z tematyką ménage. Ba, powiem wręcz, że jeśli
mam wybrać zwykły romans, a ten drugi… To wybiorę ten drugi. Kiedy dowiedziałam
się, że Tillie Cole w swoim cyklu Kaci
Hadesa – który notabene bardzo lubię – planuje napisać historię trójki
bohaterów, to odleciałam ze szczęścia. Czy sama lektura spełniła moje nadzieje
i oczekiwania?
Nieujarzmiona przeszłość
Kaci Hadesa 6#
Tillie Cole
Editio Red, 2020
Sia jest siostrą
Ky’a, vice Katów Hadesa. Od młodości była trzymana z dala od interesów klubu,
co młodą i zbuntowaną siedemnastolatkę zachęciło do „wycieczkowej ucieczki”.
Wraz z przyjaciółką Michelle wybrały się na egzotyczne wakacje, które dla żadnej
nie skończyły się dobrze. Lata później zagrożenie ze strony Juana powraca i Ky
chce za wszelką cenę ochronić przed nim siostrę. Elysia jednak nie chce
opuszczać swojego rancza. Stawia więc jeden warunek – albo Hush oraz Cowboy
pojadą z nią, albo nici z planu Kylera.
Cykl o Katach
Hadesu to kwintesencja brutalności. To nie są typowe popierdółkowe książki,
gdzie tyle słyszy się „Och, mafia!”, „Och, MC!”, ale tak naprawdę chodzi w nich
wyłącznie o seks. Oczywiście, Kaci przepełnieni są seksem i seksualnością –
wręcz całym jego spektrum. Tillie Cole nie boi się mówić o rozwiązłości,
przemocy seksualnej oraz gwałtach. W poprzednich tomach było szczególnie widać po
jak wielu „terenach” porusza się Cole, przez jakie gówno przeciągnęła swoich
bohaterów budując dla nich tło. Tworząc ich straszną przeszłość. Autorka nie
boi się niczego – wyciska z tego wszystkiego jak najwięcej.
Wycisnęła też i
tych bohaterów, choć pod zupełnie innym kątem.
Tak, w Nieujarzmionej przeszłości dalej dzieje
się straszne zło – ale to jak na całym naszym świecie, nie można tego uniknąć. Tym
razem jednak jest to inne ze względu na brak bohaterki związanej z tą
popieprzoną sektą. Choć na początku właśnie to przyciągnęło mnie do Katów Hadesa, tak odstępując od schematu
Tillie Cole zrobiła rzecz rewelacyjną. Dziewczyny z sekty zasługują na
szczęście, na zrozumienie i na pokazanie im, że życie może być dobre i
bezpieczne... Jednak kiedy ciągiem czyta się właśnie coś takiego, to następuje
niemiłe przeładowanie tematem. Chociaż historia AK oraz Phebe w Przebaczeniu pochłonęła moje wybredne
serce, tak to co się stało w Nieujarzmionej
przeszłości… O paaanie. Sia, Cowboy oraz Hush mają swoje demony. Swoje przerażające,
okropnie smutne i nieustępliwe demony. I, chociaż kocham tematykę ménage, to
nie zachwycam się tą książką przez pryzmat ich związku.
Może trochę,
jednak dla mnie liczy się wszystko to, co wokół ich. To co ich spoiło.
Cole szczerze
pokazała piękną przyjaźń, która narodziła się w zacofanym, rasistowskim
miasteczku. Autorka skupiła się na nienawiści, chorobie i próbie życia pomimo
traumatycznych przejść. Zaserwowała nam miłość, która zaakceptowana niczego już
nie kwestionuje. Dla wielu osób książka może być odrzucająca właśnie przez to,
że to związek trzech osób. A ja mówię, pieprzyć takie nastawienie! Właśnie z
takim czymś zmierzyli się bohaterowie – ciągle byli odrzucani. Hush przeżył z
nich najwięcej, najboleśniej doświadczył, co ludzie mogą zrobić gdy nienawidzą
czegoś przez swoje własne, kretyńskie uprzedzenia. Hush jest synem mieszanego
małżeństwa – białej kobiety i czarnego mężczyzny. To nie powinno być problemem,
nie powinnam tego wyłuszczać, bo dlaczego mam niby wskazywać na jego kolor
skóry? Hush ceni swojego przyjaciela nad życie, jest dobry, kocha swój klub i
stare motory. O tym powinnam mówić, to powinno być kwintesencją sprawy.
Ale dla jego
oprawców nie liczyło się nic, tylko jego kolor skóry.
Dlatego właśnie
ta książka tak bardzo we mnie uderzała. Sia musiała radzić sobie z piekłem
zgotowanym jej przez Juana. Hush musiał żyć ze świadomością, że wciąż są
ludzie, którzy będą traktować go jako niższego sobie. Cowboy ich wszystkich łączył
w najbardziej szczery i otwarty sposób. I tak, w tej powieści panuje seksualne
napięcie, spora dawka pikanterii, ale też ogrom uczuć. Co najlepsze, nie jest
to powieść przeładowana seksem. W porównaniu z poprzednimi tomami jestem gotowa
powiedzieć, że jest go za mało (tak,
pani Cole, rozpieściła nas pani). Cudowne jest jednak to, że dzięki temu
książka jest dla mnie idealna (a dawno takich nie miałam).
Jestem pewna, że
mogłabym jeszcze pisać i pisać… Ale chcę uniknąć spoilerów.
Dlatego skupiam
się na najważniejszych rzeczach w dość powierzchowny sposób. Ci bohaterowie
zasługują na to, żeby poznać ich od początku do końca na własnych warunkach. Własnym
okiem ocenić ich przejścia, próby przebaczenia sobie, innym… żeby po prostu
kochać. Każda strona Nieujarzmionej
przeszłości trafia mocno w serducho. Były momenty dłuższe, gdzie trochę
zajeżdżały zapychaczami miejsca, jednak pal licho. No zakochałam się w tej
powieści. I jeśli poprzednie tomy Wam nie pasowały pod pewnym względem, to
tutaj szczerze zachęcam do przeczytania– spokojnie będzie się można rozeznać bez
znajomości tomów 2-5.
Ocena: 8/10
Aleksandra
Komentarze
Prześlij komentarz