Miałam napisać
recenzję tej książki dobre dwa tygodnie temu. A może nawet ze trzy. Jednak po
prostu nie miałam siły i to nie przez święta. Męczyła mnie sama myśl, że muszę
wrócić do tej historii, ale lepiej wyrzucić z siebie całą frustrację, niż ją
zatrzymywać wewnątrz. Lepiej wejść w Nowy Rok z optymizmem!
More happy than not. Raczej
szczęśliwy niż nie
Adam Silvera
Powieść jednotomowa
Wydawnictwo We Need Ya, 2018
Aaron Soto z
całych sił stara się żyć względnie szczęśliwie po tym, jak jego ojciec popełnił
samobójstwo. Nie jest to łatwe, ale dzięki swojej dziewczynie Genevieve,
staraniom matki oraz względnej obecności brata prawie mu się to udaje. Gdy Gen
wyjeżdża na kilka tygodni, Aaron bardzo zbliża się do Thomasa, jego nowego
przyjaciela z sąsiedztwa. W życiu jednak nic nie jest proste i Soto chciałby po
prostu zapomnieć – Instytut Leteo może mu to zapewnić… Lecz z jakim skutkiem?
Debiutancka
powieść Silvery wywindowała go w kosmos. Bo pisze o ważnych rzeczach, naprawdę.
Raczej szczęśliwy niż nie to książka
o całej masie problemów oraz bardzo bolesnych i trudnych tematów – samobójstwie,
braku akceptacji ze strony innych i jej braku do samego siebie, toksycznych
znajomościach, kłamstwach, zdradzie… Ta książka jest pełna wszystkiego, czego
niejednokrotnie potrzebują nastolatkowie – pokazania, że są ważni, kochani,
wspierani i powinni szanować siebie i innych. I ta książka mogłaby być właśnie
tym idealnym czymś, widzę że dla wielu osób w sieci jest bardzo ważną pozycją.
Ale nie dla mnie.
Wszystko przez
to, że książka jest zbyt pełna Aarona Soto, który nie jest do końca pozytywną
postacią.
Nie mogę tego
ukryć – Aaron jest ludzki, bardzo, przepełniony wadami. I to jest normalne, bo
wszyscy składamy się z szeregu wad i zalet. Ważne jest to, co z nimi zrobimy,
czy pozwolimy kierować się wyłącznie naszymi małymi ułomnościami, nawet nie
próbując walczyć o lepszego siebie. Tu widzę właśnie Aarona, który nie ma w
sobie za grosz walki o bycie dobrym człowiekiem. Główny bohater jest po prostu
samolubnym atencjuszem, który musi mieć wszystko. Ba, nawet wszystkich (takie
ménage to mi się nawet nie śniło)! Niebywałe, jak przepełniony żądzą posiadania
Aaron jest. Chłopak pragnie mieć wszystkich – jednego z „dawnych” znajomych Collina,
do tego także Thomasa i najlepiej żeby w zapasie była i Genevieve, bo niby jest
przyjaciółką, ale w sumie to jako przykrywka tez może być.
Jestem
zwyczajnie zmęczona i niejednokrotnie obrzydzona przez tę książkę. Zmęczona
rozczarowaniem, bo przez Aarona nie mogłam się cieszyć rewelacyjną koncepcją na
historię.
Nie mogę odmówić
tego panu Silverze – pomysł na fabułę jest naprawdę soczysty. Instytut Leteo i
możliwe skutki uboczne, mogłabym o nich czytać długo. Było to niezwykle
intrygujące, jak wiele mógł naobiecywać Instytut oraz w jaki sposób odbijało
się to na nich, na ludziach, a także na ich bliskich… Jednocześnie wiele razy
mówię nie – niestety nie dla stylu pisania, który bardzo kojarzył mi się z
Becky Albertali oraz Nedem Vizzini (coś po prostu między nami nie pykło). Nie
dla zdecydowanie zbyt długiego wprowadzenia w "część właściwą".
A przede
wszystkim nie dla wykorzystywania kobiet jako przykrywki, robienie tego z
premedytacją. I w sumie twierdzenie, że to wina dziewczyny, bo "widziała,
zdawała sobie sprawę i była naiwniaczką". Otóż, kurna, błagam. Proszę z
tym skończyć. Błagam, nie róbcie z mężczyzn i kobiet tarcz, równocześnie lecąc
z nimi w kulki, jak robił to Aaraon oraz Collin przez tyle tygodni. Nikt na to
nie zasługuje, nikt. Mam wrażenie, że takie coś za często jest wykorzystywane i
w literaturze, i w życiu codziennym. W książkach można napisać, że babka czy
facet otrzepali się jak pies, żeby pójść dalej. Ale w życiu? W życiu pozostają
wątpliwości, rozdarcie, złamane serce. I poczucie zdrady. A zdrada pali i zjada
człowieka żywcem, nieważne czy zrobił to przyjaciel, czy osoba, którą się
kochało. Mogło to zostać rewelacyjnie przedstawione, tylko niestety Adam
Silvera stworzył bohatera zbyt negatywnego, takiego który aż do ostatniego
kryzysu nie widzi tego, co zrobił (i szczerze? Nawet jak już to się na Aaronie
odbija, to on wciąż zachowuje się skamieniała buła). Oczywiście, jak w każdej
historii typu zbrodnia i kara w
pewien sposób Aaron odczuwa te decyzje, ale nie wypada to na tyle przekonująco,
by współczuć i popierać jego samobiczowanie się.
To jest z jednej
strony niezwykła historia, a jednak bardzo odrzucająca. Z bohaterem na
krawędzi, który raz potrzebuje mocnego przytulenia, a potem ogromnego kopa za
bycie b*cem. Aaraon Soto może i jest nastolatkiem, ale też po prostu ma taki
charakter – atencjusz, który nie jest w stanie wyobrazić sobie szczęścia bez
kogoś (nawet chciałby mieć przy sobie Gen, mimo tego jaką kosę jej w żebra sprzedał),
zbyt przekonany o swoich racjach, które równie dobrze mogą nie istnieć (i tu
SPOILER, ale... rozpaczliwe powtarzanie Thomasowi, że na pewno jest gejem,
jest po prostu niezdrowe. Nieważne czy Tom był nim, czy nie – nikt nie ma prawa
wymuszać na kimś czegoś. A Aaron bardzo usilnie próbował wydusić to z Thomasa.
Tom mógł tkwić w fazie wyparcia, mógł nie być gejem, mógł być bi... Mógł być
wszystkim, ale to nie Aaron o tym decyduje). Dopiero na sam koniec niczym miecz
damoklesowy spada na bohatera pewien rodzaj ironii sytuacji. To właśnie
najsilniejsza część książki, bardzo potężna – wyciągnięcie wszystkich kart
przed „protagonistę”, uświadomienie mu jak bardzo akcja powoduje reakcję. Czyn
konsekwencje.
Wiele w tej
książce jest wspaniałych rzeczy, a jeszcze więcej złych. Równowaga między nimi,
pokazanie co dobre i co niewłaściwe – niestety, próbowano wcisnąć to dopiero na
sam koniec. Za daleko, za mdło, niezbyt wyraźnie. Sromotnie zawiodłam się na
Adamie Silverze i sama już raczej nie sięgnę po inne jego książki – nie z
własnej woli.
Ocena: 4/10
Aleksandra
Komentarze
Prześlij komentarz