Arabskie klimaty
bywają lepem na muchy. Mam słabość do Alladyna
i bardzo zauroczyłam się opowieścią Zakazane
życzenie. W jakim stopniu dałam się złowić Łowcom płomienia, czy poczułam palący piasek pod stopami? Pytanie
proste, ale będzie trochę długa odpowiedź – zupełnie jak ta książka.
Łowcy płomienia
Piaski Arawyi 1#
Hafsah Faizal
Wyd. NieZwykłe 2019
Przyznaję bez
bicia, to kolejna czytana przeze mnie książka, która swoim początkiem sprawiła
mi nie lada trudność. Nie przez to, że te pierwsze rozdziały nie miały w sobie
nic do zaoferowania – po prostu nie umiałam się przekręcić w stronę tej
historii. Tempo opowieści plecionej przez Faizal też nie wspierało czytania
lecącego na łeb na szyję. Była to pewna frustracja wynikająca z tej książki,
autorka nie zarzuca nam od razu liny na kark, tylko rozkłada niewielkie sidła.
Skuteczne,
trzeba zaznaczyć.
Zafira ze swoim
łukiem walczy z Arzem o to, by jej ludzie mieli co jeść i czym okryć się
podczas nieskończonej zimy Demenhuru. Pożerający lądy las jest nieugiętym
potworem, którego tylko ona może w jakiś sposób ujarzmić. Ludzie żyli, gdyż strzały wypuszczane z łuku dziewczyny
zawsze trafiały celu. Tak, jak robiły to ostrza Nasira, lecz te trafiały w
ofiary wyznaczone przez jego ojca. Każdy lękał się spotkania z Księciem
Śmierci, wszyscy przekonani, że nie zobaczą świtu jeśli asasyn stanie na ich
drodze. A ścieżki Nasira oraz Zafiry muszą się połączyć…
Nie umiem powiedzieć czegoś o tej książce w prostych słowach, bo ona sama nie jest zbyt przyziemna.
Faizal
intensywnie wplotła w podstawy tworzonego przez siebie świata pełne garście
arabskich inspiracji. Klimat dalekiego wschodu, momentami trochę wręcz
antycznego, bije z każdej strony. Na początku jest to odrobinę problematyczne
dla kogoś, kto nie ma za wiele do czynienia z tamtą kulturą. Przypomniało mi
się trochę to, jak ciężko mi było się wkręcić w ukochany cykl Czarne Kamienie Anne Bishop – tam też sporo
czasu zajęło, zanim zachłysnęłam się rzeczywistością utworzoną przez Bishop.
Tak też jest i u Faizal. Przed tomem drugim zdecydowanie będę musiała ponownie
przeczytać Łowców Płomienia. I to
nawet nie ze względu na potwornie słabą pamięć, choć to w pierwszej kolejności.
Łowcy są tego typu powieścią, którą
czyta się powtórnie i odkrywa na nowo. Jestem wręcz przekonana, że potrzeba
takiego rereadu, żeby uchwycić wszystkie detale i niuanse, jakie autorka
zawarła na pierwszych stu stronach. Większość czytelników chwyci się przez to
za głowę, bo jak to tak sto stron i nie dostajemy mięska? Ano mięsko jest,
tylko bardzo wolno smażone. Albo leniwie turlany falafel, kto co woli. Faizal
niczego w swoim literackim debiucie nie pospiesza. Może być to trochę
problematyczne pod względem finału, który z impetem wjeżdża w całą fabułę –
sama trochę jestem nim… Nie tyle niezadowolona, co czuję znaczny niedosyt. Faizal
w pewien sposób przyśpieszyła tempa, energetycznie spychając bohaterów w
kierunku mitycznego Dżarałatu,
którego w swojej niebezpiecznej misji muszą odnaleźć.
Wpierw jednak narracja
prowadzona z dwóch perspektyw – Zafiry i Nasira – bardzo powoli się zazębia.
Krok po kroku śledzimy nie tyle przygotowania do ich spotkania, co otrzymujemy
bardzo solidne nakreślenie tła obojga bohaterów. To w jakim świecie bez magii
przyszło im żyć, czego wymagają od nich ludzie, co czują i czego nie czują. Wszystko układa się jak
puzzle, dostajemy w pewnym momencie dość konkretny obraz bohaterów.
Który wkrótce
autorka z lubością burzy.
Nie, burzy to
dość ostre słowo – Faizal skrupulatnie rozwija ich charaktery. Dynamizm między zebraną
przez autorkę grupą ludzi, nie tylko Zafirą i Nasirem, jest niesamowity. Jakiś
rodzaj chemii zawsze wisi nad tymi postaciami, zawsze coś, jakiś układ można
dostrzec. Nawet jeśli sami bohaterowie nie są czegoś świadomi, to czytelnik
może swobodnie pławić się w tej słodkiej świadomości. Co do samych postaci oraz
ich kreacji, to ze szczerością mówię, że momentami nie wiedziałam co o nich
sądzę. Faizal ma coś takiego w swoim piórze, że z łatwością popada ze
skrajności w skrajność.
Te skrajności nie
wszystkim mogą pasować.
Faizal pisze w
sposób wciągający, dość spokojny, ale na tyle wartki, że czytelnik nie zasypia.
Autorka posługuje się doprawdy bogatym, dość poetyckim językiem. Czuć po prostu
momentami taką podniosłość… Ale podniosłość może trącić patosem, a tutaj w Łowcach Płomienia zdarzało się to za często.
Oczywiście, nie przygniótł on całkowicie tej powieści, lecz potykałam się o
takie fragmenty ostrego przeskoku, takiego gwałtownego skręcenia z podniosłości
do żartobliwości. Faizal skakała z takiej kałuży na kałużę. Momentami, to
idealnie się równoważyło – wielkie słowa, które stonowane zostały lekkością
Altaira, czy nawet suchym humorem Nasira. Jednak bywały takie momenty, gdzie
właśnie ten patos, ta ponura podniosłość powinna zostać jeszcze troszkę
wykorzystana, wyżęta z paru łezek.
Jest to kawał
historii. Ten tytuł zaskarbia sobie właśnie przez intensywnie arabską kreację świata. Sam pomysł na
fabułę, cała akcja dziejąca się w pierwszym tomie Piasków Arawiyi sugeruje taką
dużą machinę, która musi zrobić wiele kroków, żeby w końcu dotrzeć do celu.
Przygoda, humor i klimat mieszają się tutaj z nienawiścią, rodzącą się
przyjaźnią i odrobinę dymiącym uczuciem. Chwilami czułam się tak, jakby sama
Faizal strofowała się przed zbyt wieloma miłosnymi momentami, które swobodnie
mogłaby umieścić w tekście. Nie poskąpiła scen przez które można się wachlować,
jednak postarała się zrobić to w subtelny acz uwodzicielski sposób. Bo nie
tylko właśnie na samym wątku romantycznym książka się opiera – choć może jednak
tak? Sama Zafira musi się po prostu nauczyć kochać siebie – nie jest to
powiedziane wprost, ale musi pokochać bycie Łowczynią
a nie Łowcą. Nie może wzdrygać się na samą myśl bycia kobietą w świecie, gdzie
stary kalif miał trochę przytrzymaną drzwiami głowę.
Długo, długo, aż
za długo czytałam początek. A tu się nie chciało, a tu myślałam że jednak się
nie wkręcam, a to zaczynałam się przekonywać, że ten arabski klimat nie będzie
dla mnie. Ale był. Faizal może nie wycisnęła ze mnie tylu emocji, jak
spodziewałabym się po niektórych scenach. Jednocześnie jest to szalenie udany
debiut i widzę w autorce ogromny potencjał. Mam nadzieję, że nie zapeszę i
zobaczę jak rozkwita w We free the stars.
Ocena: +7/10
Aleksandra
Za książkę do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu
Niezwykłe!
Komentarze
Prześlij komentarz