Filmowo 1# The end of the F***ing world

Oglądam sporo filmów i seriali – przed moimi oczami przewinęły się pozycje dobre, złe oraz skrajnie przeciętne. Dlaczego by tego nie wykorzystać?

W nowej serii postów będę krótko opowiadać o obejrzanych przeze mnie pozycjach. Może coś Was skusi, a może poczujecie się ostrzeżeni przed zmarnowaniem czasu? Sama też chętnie pogadam sobie o obejrzanych rzeczach, więc wszyscy tutaj wygrywamy!😉
Na pierwszy raz biorę się za The end of the F**ing world, powracający na ekrany platformy Netflix.  Serial wyprodukowano na postawie komiksu Charlesa Frontsmana o tym samym tytule. 




Drobna decyzja może mieć poważne konsekwencje.

Po dwóch latach przerwy przybył kolejny sezon The end of the F***ing world, na który w gruncie rzeczy wcale nie czekałam. Pierwszą odsłonę serialu pochłonęłam szybko – nieszablonowe postacie Alyssy i Jamesa wzbudzały skrajne emocje… Gdzie one podziały się tutaj? Cóż. Są, lecz ich jednocześnie nie ma.
 Mijają miesiące od zakończenia akcji pierwszego sezonu, bohaterowie starają się jakoś żyć po tym, co się stało. Nie wszyscy jednak potrafią otrząsnąć się i pogodzić z tymi wydarzeniami – zwłaszcza Bonnie, która okazuje się być emocjonalnie związana z profesorem Clivem Kochem. Na scenę wkracza obsesyjna potrzeba zemsty, niepokój oraz trauma. Jak to się wszystko zgrywa?
Z jednej strony idealnie – jestem naprawdę zadowolona z tego, jak pięknie domknięto wiszące niedopowiedzenie i niewiadomą z ostatnich sekund pierwszego sezonu. Producentom The End of the F***ing World wyszło to naprawdę dobrze, nie mogę zaprzeczyć.

Osoby, które nie zaznały miłości, nie wiedzą, jak ona wygląda. Łatwo jest je oszukać.

Wciąż dostajemy rewelacyjne ujęcia, sam wizualny odbiór drugiego sezonu to estetyczne zaspokojenie. Gra aktorów ani trochę nie odstaje od tego, do czego przyzwyczaili nas w pierwszej części. Nieustannie zachwycają nas, irytują, przyprawiają o ból głowy i niezdrową dawkę niepokoju. Postacie są złożone, rozdrapuje się przed nami ich wszystkie warstwy. Pojawiła się też ta cudowna nuta szaleństwa, miejscami idealnie odznaczona, ale chwilami niewykorzystana. To właśnie mój największy ból drugiego sezonu. Ta iskra, która wcześniej się pojawiała, tutaj nie odpaliła się tak szybko. Mam wręcz wrażenie, że ten lont trochę zamókł i smędzi się smutno. Może spowodowała to długa przerwa między sezonami. Ostatni odcinek dwa lata temu pozostawił mnie z pewnym wrażeniem sytości. Był to rodzaj idealnego niedopowiedzenia, taka niewiadoma która świetnie się sprawdzała w domysłach, ale nie potrzeba było stanowczego mówienia i nakreślania sytuacji.

Kiedyś myślałam, że znam siebie. Ale od jakiegoś czasu czuję się obco we własnym ciele.

Drugi sezon zrywa wszystkie tajemnice, przedstawia bohaterów straumatyzowanych przez życie, przepełnionych niepokojem – w świetny sposób przedstawia ewolucję charakterów. Nie można zaprzeczyć temu, że Alyssa i James się zmienili, za dużo przeszli i stracili, żeby było inaczej.
Dobry i niedobry sezon, pozostaję przy nim na kompletnym pograniczu. Po zakończeniu znów mam poczucie sytości, tutaj scenarzyści wiedzieli jak nas wypełnić. Cicho teraz trzymam kciuki za tym, by jednak kontynuacja nie powstała.

Aleksandra




Komentarze