Tijan Hate to love you |
Chciałabym
przeczytać takie new adult, które zetnie mnie z nóg. I wiem, że są takie, że
czekają na moją marudną osobę w kolejce. Ale to jeszcze nie teraz, to jeszcze
nie tutaj. I zaczynam coraz częściej myśleć, że chyba już nigdy z Tijan.
Hate to
love you
Tijan
Jednotomowa
Wydawnictwo Kobiece, 2019
Na
swoim pierwszym roku na uczelni Kennedy chce mówić wielu rzeczom nie. A przynajmniej stara się
spełnić większość ze swoich rezolutnych planów – nie przyznawać się do tego,
kim są jej bracia. Nie dać się wykorzystywać. Stronić od typów pokroju Shaya.
Lecz jak wiadomo, chęci bywają dalekie od realizacji i wszystkie plany Kennedy,
z dziecinną łatwością rozlatują się krok po kroku. Zwłaszcza przez pewnego
nieznośnego gracza…
Kiedy
teraz pisałam ten taki zarys fabuły, odniosłam wręcz okrutne wrażenie
wtórności. Bo tak niestety jest – cała powieść jest czymś co widziałam (i
pewnie też Wy widzieliście!) w niejednej książce gatunku new adult. Tijan wcale nie macha czytelnikowi
żadną marchewką, która kusiłaby przez całą drogę. Jedyne, co macie zapewnione,
to fakt, iż powieść jest czymś lekkim językowo i szybko pochłanialnym. Reszta?
No tutaj zaczyna się wielkie zbocze, po którym jakoś musimy się wyczołgać do
ostatniej strony. Przy czym pod koniec okazuje się, że to nie było byle jakie
zbocze, tylko zakichany Mount Everest, a ty nie masz żadnego ekwipunku,
kondycji, a na koniec nawet już chęci do czytelniczej egzystencji.
Jestem
potwornie sfrustrowana i poirytowana przez Hate
to love you. Piszę to szczerze, mrucząc przekleństwa w kubek kawy. Czasem
jest tak, że człowiek jest żądny czegoś lekkiego i niezobowiązującego – lecz
akurat ja wyznaję zasadę, że nawet takie powieści muszą mieć w sobie to coś,
jakiś punkt zaczepienia sprawiający przyjemność.
Tutaj przyjemnie mi było zamknąć książkę. I jestem pewna, że miałabym o wiele
lepsze wspomnienia co do kolejnego utworu Tijan, gdyby nie Kennedy. Bohaterka
została wykreowana na osobę kompletnie nie do zniesienia. Zamiast silnej (w
zamiarze), asertywnej (w zamiarze) i opiekuńczej (to troszku wyszło)
dziewczyny, skończyło się na osobie widzącej w innych stereotypy, oceniającej z
góry i po prostu nieprzyjemnej.
Kennedy na początku fabuły miała dobre zadatki na osobę z jajem, tylko niestety
z tego jaja zrobiono rozmemłaną jajecznicę, którą ledwo się da przełknąć. To już moja trzecia książka Tijan i coraz mi z
nią gorzej.
Relacja
bohaterów wzięła się z dupska, dosłownie. Kennedy popatrzyła na Shaya i już go
znienawidziła, oceniła, zaszufladkowała i koniec kropka. Przez pół książki
rozmawiali w uczciwy sposób może raz. Serio. Przedstawienie relacji
bohaterów, a nawet w ogóle wprowadzenie ich w akcję jest fatalne. Po łebkach,
na skróty i zrobiono to do tego stopnia nieskrupulatnie, że momentami
zastanawiałam się nad tym, czy ja gdzieś przysnęłam? Czy mój e-book jest
wybrakowany i brakuje (ogromnych) kawałków tekstu? Wciąż kręcę głową jak o tym
myślę, kręcę głową z niezadowolenia. Kurczę, jak tak nawet można robić
czytelnikowi, tak mącić mu w myślach – nie mówię o mąceniu w stylu K. Webster,
gdzie nie wiesz już w co wierzyć i komu w książce ufać. Nie, to nie jest niestety
to dobre mącenie. Tijan w Hate to love
you zaprezentowała książkę pierwszorzędnie napisaną „na odwal się”. Nie
widzę tego inaczej. Uwierzcie mi, przez chyba sto stron jak ostatni dureń
zastanawiałam się, co Shay zrobił Kennedy, że ta go tak nienawidzi.
Jeszcze
tak tkwiąc właśnie przy ocenianiu z góry i stereotypowaniu – to w końcu specjalność
Kennedy! Pierwszy raz jak zobaczyła Shay'a, to od razu wrzuciła go jednego
worka ze swoim eks i "jemu podobnym facetom", bez rozmowy z nim (nie
tak jak ja myślałam!). Znienawidziła go bo
tak. Do tego dalej mi wyjść nie może z głowy to, jak autorka przedstawiła i
wprowadziła w akcję współlokatorkę Ken. Nasza główna bohaterka obawiała się co
to będzie – z kim ona zamieszka, czy laska będzie chciała ją wykorzystywać jak
pięknotki z liceum? Stres zniknął jak ręką odjął, kiedy zobaczyła dziewczynę
"pryszczatą i z szorstkimi włosami". Tu miałam pierwsze zmarszczenie
brwi, a potem zarzucono nam kontrastem w postaci nowej psiapsiółki Kennedy. Kristin
była prześliczna, przeurocza i przemiła – nie to, co jej współlokatorka. Nie
mam nic przeciwko kontrastom, ale sposób w jaki Tijan to przeprowadziła
przywodził mi na myśl „ona jest brzydka i be, a ta jest ładna i cacy”. Narzucenie
takiego wizerunku „brzydszej i (charakterem) gorszej” jest zarówno diabelnie
nieuprzejme, jak i krzywdzące. Tijan, a niby chcesz pokazywać w tej książce, że
dziewczyny są źle traktowane…
Pomijając
stereotypowanie Kennedy, to Tijan porusza tutaj również trudne tematy gwałtu,
slutshamingu, ogółem niekiedy za ciężkiego życia kobiet na uczelni. Czasem
przedstawienie tego jej się udaje, lecz momentami chciałabym, żeby to
porzuciła. Ta książka – bohaterowie, emocje, relacje między postaciami oraz
cała fabuła – jest w wręcz kosmiczny sposób dziurawa oraz niedopracowana i
niemożliwym jest dobre przedstawienie tych smutnych i okropnych zdarzeń. Zbyt
wiele kobiet doświadczyło przykrych bądź wręcz okrutnych, stresujących oraz
piętnujących sytuacji, żeby obchodzić się z tematem nieważko. Cieszę się, że
Tijan nie ukrywa, że takie rzeczy się dzieją, szkoda tylko, że nie można tej
książki zbytnio stawiać jako przykład.
Cieszę
się z tego, że korzystam z bibliotecznego Legimi. Inaczej bardzo bym żałowała
wydanych pieniędzy na tę pozycję! Jeśli chcecie zacząć przygodę z książkami
Tijan, to Hate to love you
zdecydowanie odradzam. Carter Reed
czy choćby Anti-stepbrother poradzą
sobie o wiele lepiej, niż zrobi to recenzowana dziś przeze mnie książka. Tak,
czyta się ją za jednym zamachem, ale począwszy od bohaterów i zakończywszy na
fabule… Niewiele dobrego dostaniecie do czytania.
Ocena: 4/10
Shemmer
Aleksandra
Komentarze
Prześlij komentarz