Dzięki uprzejmości wydawnictwa NieZwykłego
przychodzę dziś do Was z małym teaserem – pierwszymi rozdziałami "Nowej
laleczki" pań Webster & Dukey! Premiera książki już za 4 dni, więc
można sobie troszkę szczęścia i Benny'ego zasmakować😏
Nową Laleczkę można kupić w przedsprzedaży w księgarni Livro, kliknij w banner! |
Zapraszam do czytania!
PROLOG
~ Nowe ~
Benny
SKÓRA NA MOIM PRAWYM RAMIENIU jest tak
napięta, że poruszanie nim sprawia mi trudność. Nadal czuję przypominający o
ranach z przeszłości ból. Pochylam się, by zerwać źdźbło trawy. To pierwszy
ruch, który wykonałem od co najmniej czterech długich godzin.
Stoję
kilka metrów od mojego dawnego domu. Naszego
domu.
Czekam, pragnę, wiem.
Odkręcam
butelkę wody, wypijam kilka łyków, po czym wylewam sobie resztę na głowę, co
przyjemnie ochładza skórę rozgrzaną panującym wokół upałem.
Słońce
jest bezlitosne. Świeci jasno na niebie, przywołując mi na myśl tamten dzień,
kiedy zobaczyłem swoją niegrzeczną lalkę po raz pierwszy. Była taka młodziutka,
taka świeża… Idealna.
Śliczna Laleczka.
Kiedy promienie
słoneczne padały pod odpowiednim kątem na jej zwilżone potem włosy, wyglądała,
jak gdyby wplotła w nie tasiemki z najprawdziwszego złota. Letnia sukienka,
którą miała na sobie, przyklejała się do jej malutkiego ciałka, podkreślając
idealne, dziewczęce kształty.
I
była tam też jej młodsza siostra…
Zniszczona Lalka.
Macała rączkami
moje dzieła sztuki, aż wśród parnego powietrza usłyszałem jej głośne
westchnienie, kiedy położyła dłonie na jednej z moich ulubionych lalek.
Potrafiła docenić porcelanową perfekcję.
– Piękna
lalka dla ślicznej laleczki – zaoferowałem łagodnym tonem głosu.
Siostry
równocześnie uniosły na mnie wzrok, a moje serce zabiło nagle o wiele szybciej
i mocniej.
Bum.
Bum.
Bum.
Natychmiast
zapomniały o zabawce; teraz obchodziłem je wyłącznie ja, patrzący na nie z uśmiechem.
– Nie
stać jej na tę lalkę – warknęła moja idealna laleczka, przymrużając śliczne
oczęta. Miała zacięty wyraz twarzy, ale zdradzały ją rumiane policzki. Już
wtedy wiedziała, do kogo należy. Wiedziała, że jest tylko moja.
Ach,
jak łatwo było mi wtedy wziąć sobie to, czego pragnąłem, ale też z jaką
łatwością lalka odebrała mi to kilka lat później…
Tak
bardzo się zmieniła. Czas ucieka zbyt szybko, tak mało go z nią spędziłem.
Moje
wspomnienia znikają, kiedy gromada ptaków zrywa się do lotu z drzewa, które
stoi tuż za ruiną mojego dawnego domu. Czekam przy nim z cierpliwością, której
nauczyłem się przez lata. Od dnia, w którym mnie zabiła, zaszedłem bardzo
daleko.
Lalka
nie zadała sobie nawet trudu, by posprzątać po swojej zdradzie. Nie przysłała
nikogo, by poszukał moich zwłok.
Zostawiła
mnie na pewną śmierć, sądząc, że to już koniec.
I
się, kurwa, pomyliła. Oboje się pomylili.
Amatorzy.
***
Trzy
lata temu
–
Co ty robisz? – pytam, marszcząc brwi i uważnie jej się przyglądając. Lalka
patrzy na mnie wyzywająco. W jej oczach widzę podejrzany spokój, kiedy
zatrzaskuje drzwi i zamyka nas w celi swojej siostry.
–
A na co ci to wygląda?! Zamykam drzwi! – syczy. – Teraz będziemy tu siedzieć i
patrzeć na to, co zrobiliśmy! Oboje musimy odpokutować!
Odpokutować?
Ona nic nie rozumie. Macy była zniszczona, zbyt szalona, by ryzykować, więc
musiałem ją zabić.
Jednak
ją również, na swój własny sposób, kochałem. Dlaczego lalka tego nie rozumie?!
Zaciskam
mocno powieki i uderzam ręką w skroń, ponieważ krzyki, wrzaski w mojej głowie
znów zagłuszają myśli, a ja muszę je powstrzymać.
–
Ale ona była zepsuta! Nie mogliśmy jej naprawić! – warczę przez zaciśnięte
zęby.
–
Ty jesteś, kurwa, zepsuty, Benny! Ty. Jesteś. Zepsuty.
Moje
mięśnie sztywnieją. Mam wrażenie, że krew przestaje krążyć mi w żyłach i
zapycha je niczym zasychający cement.
– Nawet nie waż się tak mówić –
ostrzegam.
Laleczka
zaczyna płakać, a jej nogi się trzęsą.
–
Aresztowaliśmy twojego ojca, Benny – krzyczy do mnie przez łzy. – Przez lata
gwałcił małe dziewczynki, a ty tak po prostu pozwoliłeś mu żyć! Przecież wiesz,
co zrobił Bethany, i miałeś to gdzieś! – wrzeszczy, oskarżycielsko wskazując
mnie palcem. Zawieszam na nim wzrok. To tylko palec, ale równie dobrze mógłby
być nożem; kieruje nim we mnie z tak ogromną siłą, jakby chciała mnie ukarać.
Lalka
jest przerażona, tak samo jak Bethany. To dlatego mówi o mojej siostrze i
próbuje mnie zranić. W końcu jednak zrozumie, że Macy wcale nie jest jej
potrzebna. Ma mnie, i tylko my się liczymy. Zostaniemy razem na zawsze.
Mój
ojciec bywał pożyteczny, ale jego również wcale nie będzie nam brakować.
Zabiłbym go dla niej, gdyby w zamian za to wróciła do domu… Jednak teraz jest
już za późno. Rzeka zmieniła bieg, a jej prąd stał się zbyt gwałtowny, by z nim
walczyć.
–
Ojciec bywał pożyteczny – powtarzam na głos swoje myśli.
–
Obrzydzasz mnie – wyrzuca z siebie, ale wiem, że zaraz jej przejdzie. To tylko
chwilowa złość, moment zdenerwowania…
–
Cóż, to się zmieni – uspokajam ją, po czym robię krok w przód.
–
Nie! – wrzeszczy natychmiast, wyciągając dłoń, by mnie zatrzymać. Patrzę na jej
nadgarstek, dostrzegając, że brakuje na nim kajdanek.
–
To wszystko się dzisiaj skończy, Niegrzeczna Laleczko.
–
Masz rację. – Wybucha głośnym, niepohamowanym śmiechem. – To koniec.
Pochylam
się, by wyjąć ukrytą w skarpetce strzykawkę.
–
Co to, kurwa, jest? – pyta, wskazując prosto na nią.
Przymrużam
oczy i najpierw spoglądam na jej broń, a potem na kraty w drzwiach celi.
Dzieciak
zniknął.
Lalka
nie jest sama.
Jak
mogła mnie tak kurewsko zdradzić?
–
Nie przyszłaś sama? – pytam z niedowierzaniem. Laleczka łamie zasady. Przecież
wie, co się dzieje, kiedy postępuje w ten sposób.
–
Już nigdy nie będę sama – syczy przez zęby. – Dillon jest częścią mnie i należę
do niego, a nie do ciebie, Benjamin. Nigdy do ciebie nie należałam.
Ach! Jak śmie wypowiadać przy mnie jego imię?!
Ona
należy do mnie! To moja lalka! Moja laleczka!
Zaciskam
mocno szczękę, napinam mięśnie, wpadam w furię.
–
Nigdy nie pozwolę ci opuścić tej celi – przysięgam. – Nigdy!
Lalka
macha pistoletem w moją stronę.
–
A kto z nas dwojga trzyma w ręce broń? Nie oszukuj się, Benny. Nie masz już
nade mną żadnej władzy.
W
odpowiedzi tylko się do niej uśmiecham.
–
Jak mówiłem, dzisiaj to wszystko się skończy, ale mam wystarczająco dużo czasu,
by wbić w ciebie tę maleńką igiełkę. Odejdziemy stąd oboje. Razem. Później
będziesz miała całą wieczność, żeby uświadomić sobie, że naprawdę mnie kochasz.
Jej
powieki drżą, kiedy rozważa swoje możliwości.
Nie masz żadnych opcji,
lalko! Należymy do siebie nawzajem. Będziemy razem i doskonale o tym wiesz!
Robię
kolejny krok w jej stronę, kiedy nagle słyszę z jej ust coś, co całkowicie mnie
paraliżuje.
–
Jestem w ciąży!
Opuszczam
ręce, nie mogąc w to uwierzyć… Niespodziewanie w mojej głowie rodzi się tyle
myśli, tyle nowych nadziei… Wtem słyszę huk, a sekundę później czuję w ramieniu
przeszywający ból i zataczam się do tyłu.
–
Kurwa mać! – wrzeszczę. – Kurwa, postrzeliłaś mnie! – Nie panuję już nad
ciałem. Upadam na łóżko, a strzykawka spada na podłogę.
–
I to jak celnie – odpowiada z dumą, podchodząc bliżej i zgniatając strzykawkę
podeszwą.
Laleczka nosi w sobie mojego potomka
– owoc naszej miłości.
–
Jesteś w ciąży? Będziemy mieli dziecko?
Na
moim nadgarstku zaciska się zimna bransoletka kajdanek. Nie zwracam na to
uwagi, obserwuję tylko swoją zabawkę, nadal nie potrafiąc uwierzyć w to, co
właśnie mi wyznała.
Kiedy
zapina kajdanki na mojej drugiej ręce i spycha mnie na podłogę, czuję w
ramieniu pulsujący ból.
Będziemy mieli dziecko.
Za
jej plecami otwierają się drzwi, a za lalką staje ta śmierdząca świnia,
pierdolony Dillon. Jak on śmie przerywać nam tak cudowną chwilę?!
Zamorduję
go; powoli i boleśnie. Sprawię, że poczuje mój gniew z każdym ruchem ostrza
wbijającego się w jego obrzydliwe ciało.
Nie pozwolę mu odebrać nam tego
momentu!
– Nasze dziecko – szepczę,
patrząc prosto na moją przepiękną laleczkę.
Dillon zasłania mi ją przez chwilę,
kiedy podchodzi do łóżka i podnosi z niego Zniszczoną Lalkę. Bierze jej ciało
na ręce i wynosi je z celi, a my znów zostajemy sam na sam. Tak. Tak właśnie
powinno być.
– To dziecko nie jest twoje,
Benny – oznajmia nagle moja lalka. – Życie nie może zrodzić się ze śmierci.
Tyle razy próbowałeś mnie zniszczyć, ale to nigdy ci się nie uda. Powinieneś
smażyć się w piekle. Twój czas dobiega końca. To dziecko to nowe życie, a na
ciebie czeka tylko śmierć.
Otwieram usta, lecz mój ból jest
zbyt ogromny, bym był w stanie wydobyć z siebie głos. Ona kłamie. Na pewno tak
nie myśli.
Wycofuje
się powoli, wciąż we mnie celując. Tak naprawdę nie potrzebuje jednak broni;
jej słowa zabijają mnie skuteczniej niż pociski. Kiedy opuszcza celę i zamyka
drzwi na zamek, Dillon znów do niej podchodzi i przysuwa odrażające usta do jej
czoła.
– Wszystko w porządku –
zapewnia go lalka. – Panuję nad sytuacją.
– Wiem, że panujesz – odpowiada
szeptem, po czym odchodzi, zostawiając ją z tym, do kogo należy naprawdę.
Lalka
wie, że jestem jej panem, a w jej łonie rośnie nasze dziecko.
– Kłamiesz – zarzucam jej. Siła
znów do mnie powraca, więc poruszam gwałtownie nadgarstkami, sprawdzając
wytrzymałość kajdanek. Chyba nie sądzi, że te maleństwa mnie powstrzymają?
Głupiutka
laleczka.
Z
trudem wstaję na nogi, bo promieniujący z rany postrzałowej ból przeszywa całe
moje ciało. Zmuszam się jednak do ruchu, a ona tylko mi się przygląda.
Pogrywa sobie ze mną, co mi się nie
podoba.
– Wypuść
mnie, kurwa! – rozkazuję. – W tej chwili!
Lalka zaczyna się śmiać; tak głośno
i szaleńczo, jakby traciła kontakt z rzeczywistością. Teraz kojarzy mi się z
siostrą… Zniszczyłem moją śliczną laleczkę. Zmieniłem ją, ale jestem pewien, że
w końcu dojdzie do siebie.
– Nie będziesz mi dłużej
rozkazywał. Zostawię cię tu, żebyś zgnił. Tak jak ty zostawiłeś nas. Mam
nadzieję, że odór krwi biednej Macy będzie cię dręczył aż do dnia, gdy
zdechniesz z głodu.
Nie odważyłaby się tego zrobić.
Jeszcze raz próbuję zerwać z rąk
kajdanki.
– Kurwa mać, wypuść mnie!
– Chociaż rzucam się na drzwi całym ciężarem ciała, one nawet nie drgną.
Wiedziałem, że tak będzie. Sam je zbudowałem, żeby moje laleczki były
bezpieczne w swoich celach, więc nie da się ich wyważyć.
– Słyszysz, co mówię?! Wypuść
mnie! – ostrzegam ją raz jeszcze.
– Ty nigdy mnie nie wypuściłeś.
– Jej głos wyraźnie się załamuje. – Żegnaj, Benny.
Opuszcza mnie. Zostawia. Jednak wie,
że po nią wrócę. To dlatego mnie nie zabiła. Te okrutne słowa to efekt
trucizny, którą Detektyw Dupek traktował jej biedny mózg, ale lalka naprawdę
mnie kocha i chce, żebym po nią wrócił.
– Wracaj tu, niegrzeczna lalko!
Otwórz te drzwi! – krzyczę za nią, wyłamując sobie kciuk, by zdjąć kajdanki z
jednego nadgarstka. Okazuje się to trudne nawet z przestawionym palcem. Metal
przecina skórę, pozostawiając za sobą krwawą ranę, a pulsujący ból jeszcze
bardziej napędza moją wściekłość.
Lalka o czymś zapomniała. Ta cela
nie należała do niej, ale do jej siostry.
Czasami karałem Zniszczoną Lalkę i
zamykałem ją tutaj, ale robiłem to tylko wtedy, kiedy była niegrzeczna. Na co
dzień mogła sobie chodzić, gdzie tylko chciała. Zabierałem jej klucz wyłącznie,
gdy coś przeskrobała.
Nie muszę długo szukać, bo niemal od
razu zauważam porcelanową lalkę bez oka, z wystającymi z oczodołu nożyczkami.
Wokół jej szyi, na łańcuszku, wisi
mój upragniony klucz.
Nawet po śmierci moja Zniszczona
Lalka pozostała lojalna i przydatna dla swojego pana.
Podchodzę do drzwi, otwieram zamek,
ale nagle zamieram w bezruchu. Czuję swąd popiołu i palonego drewna. Ten zapach
jest tak mocny i intensywny, że aż drapie mnie od niego w gardle. Sekundę
później czuję pod stopami żar i wiem już, co się stało. Płomienie. Pomarańczowe
płomienie rosną coraz wyższe, pożerając cały mój dom.
Otacza mnie ogień, niszcząc
wszystko, co zbudowałem.
Jak mogła mi to zrobić? Przecież to
był również jej dom.
Myśli, że jestem tu zamknięty.
Chce mnie zabić.
Nie. Na pewno nie. Nie mogłaby.
Ogień. Ogień niszy cały mój dobytek
i parzy moją skórę, gdy przedzieram się przez to piekło w poszukiwaniu
schronienia i chłodnego powietrza.
Szyby trzaskają pod naporem
wrzeszczącego z udręki drewna. Cały dom wydaje się jęczeć z bólu.
Otacza mnie gęsty i zabójczy dym,
gdy biegnę prosto do okna i bez namysłu przez nie wyskakuję.
Szkło rozrywa poranioną skórę na
moich ramionach, jednak nie czuję już bólu; nawet bólu swojego serca. Po tym,
co zrobiła mi moja niegrzeczna laleczka, nie czuję zupełnie nic.
Leżę na trawie i wpatruję się w
niebo, podczas gdy czarny dym powoli zamienia dzień w noc. Znajduję się
zaledwie kilka metrów od pogorzeliska; od zgliszczy jedynego domu, jaki
kiedykolwiek miałem.
Zabiła mnie.
Moja śliczna laleczka mnie zabiła.
Potrząsam
gwałtownie głową, by odtrącić wspomnienia, po czym rozglądam się po otaczającym
mnie zniszczonym terenie.
To
cmentarzysko. Moje miejsce spoczynku, którego Laleczka nigdy nie przestanie
odwiedzać. Może sobie wmawiać, że się ode mnie uwolniła, może słuchać, jak
Dillon powtarza jej to do znudzenia – to nieistotne. Lalka należy do mnie i już
na zawsze pozostanie moją własnością. Zostawiłem na jej duszy ślad, który wciąż
każe jej tutaj powracać.
Przyjdzie
tu. Wiem to.
Tak
samo, jak wróciła w zeszłym roku. Obserwowałem ją wtedy, patrząc, jak łzy
wzbierają w jej oczach, a potem płyną po delikatnych policzkach przy
akompaniamencie nienaturalnego szlochu, który szybko przemienił się w śmiech.
Pokręciła głową i odsunęła kosmyk włosów za ucho, pokazując głuszy, że czuje
się wolna.
Naprawdę
trudno było mi się powstrzymać, bo miałem ochotę natychmiast ją porwać.
Chciałem zabrać swoją laleczkę tam, gdzie nikt już nigdy by jej nie odnalazł.
Zmieniła
się tak bardzo, że miałem wrażenie, jakbym patrzył na obcą osobę. Jednak to
pragnienie, poczucie, że należy do mnie, było silniejsze niż wszelkie
wątpliwości i krzyczało, żebym zabrał to, co mi się należy. Niestety, lalka nie
była sama. Niemowlę przy jej piersi, przyczepione do szczupłego ciała matki
czymś w rodzaju uprzęży, sprawiło, że stałem w cieniu drzew nieruchomo niczym
posąg.
Potem
pojawił się przy niej ten skurwiel, wziął od niej dziecko i przyłożył
obrzydliwe usta do skóry, którą to ja powinienem całować. Choć nie miał prawa
dotykać mojej własności, umieścił dłonie na jej oliwkowym, za bardzo opalonym
ciele. Szepnął jej do ucha, na co ona się uśmiechnęła. Nie. To do mnie powinna
się uśmiechać!
Zresztą,
pierdolę tego sukinsyna. Jeśli chce, może sobie oglądać jej uśmiech, ale to do
mnie będą należeć jej łzy, jęki i błagania.
Na
ogolonej głowie czuję kropelki potu; gałęzie drzewa, pod którym stoję, nie
chronią zbyt skutecznie przed popołudniowym upałem. Dotykam palcami brody,
którą noszę teraz dłuższą niż kiedykolwiek wcześniej. Muszę przyznać, że
kobiety uwielbiają zarost; długa broda jest jak magnes na zdziry – szczególnie
te, które kręci ostry seks. Te szmaty błagają, żebym zadawał im ból, przez co
wkurwiają mnie tak bardzo, że spełniam ich marzenia z nawiązką.
Seks
powinien być wyzwoleniem, ale we mnie rozbudza jedynie bestię, która ryczy
coraz głośniej, żądając uwolnienia.
Tylko
lalka mogłaby mnie wyzwolić.
Te
szmaty nie są nic warte. Nie przynoszą mi satysfakcji. Nie są nią.
Moją śliczną laleczką.
Kiedy tak
czekam, zwęglone ruiny mojego dawnego domu – naszego domu – wydają się ze mnie drwić, a czas mija okrutnie
wolno.
To
miejsce pozostało nietknięte.
Zarosło
chwastami, ale aż do teraz nikt w nie nie ingerował.
Stare
wspomnienia szamoczą mi się po głowie. Próbują zapuścić korzenie i uwięzić mnie
w tym miejscu na zawsze.
Kiedy
tu powracam, nawiedzają mnie duchy. Żółta taśma wciąż porusza się na wietrze
pomiędzy zaroślami, otaczając podwórko, które policja dokładnie przekopała – ci
skurwiele rozgrzebali każdy pieprzony metr mojej ziemi i zabrali z niej to, co
nie należało do nich.
Zakłócili
spokój przeszłości.
Nagle
znów przychodzą mi na myśl wspomnienia o ojcu i o jego zdradach. Nie potrafię
pogodzić się z tym, że nie mogę pozbawić go jego marnej egzystencji.
Słyszałem,
że dla byłych policjantów więzienie jest wyjątkowo brutalne. Brutalne… ale w
porównaniu z czym?
Jestem
przekonany, że potrafię wymyślić dla niego lepsze tortury. Mógłbym sprawić, że
cierpiałby tak bardzo, jak na to zasługuje. Powinien żyć w piekle, które
stworzył.
Nagle
z oddali dociera do mnie warkot silnika, a atmosfera natychmiast się zmienia.
Powietrze
zaczyna w końcu się poruszać, jakby wzburzone emocjami, które czuję na myśl o
naszym rychłym spotkaniu. Moja dusza krzyczy; błaga, bym z nią porozmawiał.
Muszę ją usłyszeć, dotknąć jej, wejść w nią…
Muszę
znowu poczuć spokój – spokój, który dawała mi w chwilach, kiedy nie uciekała,
nie zdradzała mnie… Kurwa mać, ona mnie zamordowała!
Odkąd
zniknęła, moje życie rozpoczęło się na nowo. Poznałem Tannera i wszystko się
zmieniło, a jednak dzień w dzień jej obecność, albo raczej jej brak, nawiedza
moje myśli i nie pozwala mi zaznać ulgi.
***
Trzy
lata temu
Mój
ojciec zawsze dbał o to, żebym był przygotowany na zmiany, kiedy będę musiał
uciekać. Wiedział, że to, kim jestem, niesie za sobą konsekwencje.
Gdy wstaję z trawnika, moja skóra
zdaje się wrzeszczeć. Mam wrażenie, że zaciska się wokół mięśni i kości jeszcze
ciaśniej, a wszystko boli mnie coraz mocniej… Jestem rozbity. Potrzebuję
pomocy.
Wkurwia mnie, że muszę jej szukać,
ale moje życie właśnie rozpadło mi się przed oczami. I to dosłownie.
Ojciec wpadł w ręce policji, więc
idąc w tamto miejsce, ryzykuję, że skończę tak samo jak on. To niebezpieczne,
ale jestem przygotowany. Nie znajduję innego wyjścia i nie wierzę, że ojciec
miałby zdradzić policji cokolwiek, a już zwłaszcza nazwisko tego człowieka. Od
zawsze nazywał go naszym sprzymierzeńcem.
Ruszam na zachód od miejsca, gdzie
jeszcze przed chwilą stał mój dom, aż kilka kilometrów dalej natrafiam na
drzewo, w którego korze wycięta jest litera B. Niedaleko dostrzegam kamień
ozdobiony tą samą literą, więc przysiadam, by wyjąć go z ziemi. Chłodne
powietrze drażni odsłoniętą, rozpaloną skórę na moim ramieniu. Rana postrzałowa
to nic w porównaniu ze smrodem, jaki wydziela z siebie twoja własna, gotująca
się skóra. Moje ciało się trzęsie, a oczy zachodzą mgłą, ale ja kopię dalej –
kopię w ziemi coraz głębiej, łamiąc paznokcie na suchej, twardej glebie.
W końcu wzdycham z ulgą, kiedy
natrafiam opuszkami palców na rączkę skórzanej aktówki. Z trudem wyciągam ją z
ziemi i upadam, głośno oddychając.
Potrzebuję wody.
Po chwili nabieram sił, by znów
usiąść, więc rozpinam zamek i zaglądam do środka teczki. Znajduję tam całkiem
sporo banknotów, połączonych w plikach po tysiąc dolarów.
Trzydzieści tysięcy nie wystarczy na
długo, ale zawsze to jakiś początek.
Na widok wizytówki dostaję dreszczy.
To dla mnie coś nowego. Zwykle nie
polegam na innych ludziach, ale czasy się zmieniły i to przez moją niegrzeczną
laleczkę.
Na wizytówce widnieje tylko jedno
słowo: TANNER. Numer telefonu jest
już zapisany w pamięci telefonu na kartę, który dostałem.
Jedną ręką naciskam przycisk
„zadzwoń”, a drugą łapię za źdźbła trawy, ściskając je tak mocno, że połamane
paznokcie wbijają się w skórę moich dłoni.
Słyszę dźwięk wybieranego numeru, a
potem sygnał.
Jeden.
Drugi.
Trzeci.
– Jakie imię jest na wizytówce? – pyta
mnie jakaś kobieta.
– Tanner – odpowiadam
zachrypniętym głosem, który świadczy o tym, w jak kiepskim jestem stanie.
– Proszę zaczekać.
Słyszę w słuchawce pierdoloną
muzyczkę.
Co to ma, kurwa, być?!
Ktoś śpiewa
I Stand Alone przy akompaniamencie gitarowych riffów, co w tej sytuacji uznaję za
wyjątkowo ironiczne.
Nagle muzyka cichnie, a zamiast niej
pojawia się męski głos.
– Gdzie jesteś? – Jego ton jest
niski i spokojny. Odzywa się do mnie tak, jak gdyby rozmawiał ze starym
przyjacielem. – Powiedz, gdzie jesteś, to wyślę po ciebie samochód.
– Jakieś sześć czy osiem
kilometrów od domu…
Połączenie urywa się, zanim mam
szansę podać mu adres.
To mi się nie podoba, ale nie mam
czasu o tym myśleć. Moje ciało jest coraz słabsze… Tracę przytomność, powoli
zatapiając się w ciemność nocy.
***
Mój
umysł pogrążony jest we śnie, jednak jakiś cichy odgłos przegania płomienie,
które otaczają całe moje ciało…
Po chwili budzi mnie ciche kapanie
wody.
Kap.
Kap.
Kap.
Otwieram gwałtownie oczy i zrywam się do
pozycji siedzącej, aż woda faluje wokół mnie i wylewa się za krawędź wanny.
Wanna. Jestem w wannie.
– Spokojnie – odzywa się ten
sam mężczyzna, którego głos słyszałem wcześniej przez telefon. Wydaje się pewny
siebie i władczy. Prawdopodobnie to on tutaj rządzi.
Zamieram w bezruchu, rozglądając się
po nowym otoczeniu. Ściany łazienki od podłogi do sufitu pokrywają ciemne
kafle. Całe pomieszczenie zdominowane jest przez wielkie lustro, zawieszone na
jednej ze ścian. Siedzę nagi w ogromnej, rogowej wannie, a woda wokół mnie jest
ciemna, mętna i chłodna.
Skupiam wzrok na stojącym nade mną i
bezwstydnie przyglądającym mi się mężczyźnie.
Jest wysoki i ma na sobie garnitur
oraz krawat. Elegancki skurwiel.
Czyżby miał zamiar zaprosić mnie na
pieprzoną randkę?
O co tu, kurwa, chodzi?
Kim jest ten gość?
Moje plecy bolą tak bardzo, że nawet
oddychanie sprawia mi trud.
A ten mężczyzna, Tanner, nic nie
robi, tylko na mnie patrzy.
Jego włosy są ciemne i gęste; ani
długie, ani krótkie, zaczesane do tyłu. Jego oczy mają kolor płomieni, od
których właśnie uciekłem, a usta są pełne i wykrzywione w podejrzanym
uśmieszku.
– Nie sądziłem, że zdołam cię
kiedyś poznać – stwierdza, zachowując się tak, jak gdyby wiedział, kim jestem…
Albo raczej czym jestem. – Wiszę twojemu ojcu przysługę… Nawet niejedną.
Najwyraźniej Tanner nie ma pojęcia,
że mój ojciec siedzi teraz w pierdlu i nigdy już nie wyświadczy mu kolejnej
„przysługi”.
Czy
pomógłby mi, gdyby o tym wiedział?
Zresztą,
nieważne. Gówno mnie to obchodzi. I tak niedługo stąd zniknę, by odnaleźć
własną drogę, tak jak zawsze.
– Pani
doktor wróci za parę minut, żeby opatrzyć twoją poparzoną skórę. Wcześniej
usunęła ci kulę z ramienia i zrobiła, co mogła, żeby zapobiec powstaniu blizn.
Kilka jednak i tak ci zostanie. Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt próżny. –
Przymyka powieki i przechyla głowę w bok, przeszywając mnie na wskroś
spojrzeniem zaciekawionych, bursztynowych oczu.
– Na
co się tak gapisz? – warczę, czując się bardziej obnażony niż kiedykolwiek
dotąd i to wcale nie z powodu swojej nagości.
Ten
gość nie patrzy na mnie jak na kogoś, kogo chciałby przerżnąć. Widzę w jego
oczach coś innego… zdziwienie, może podziw? Podchodzi o krok i siada na brzegu
wanny, po czym wkłada rękę do wody i obserwuje, jak ta przepływa pomiędzy jego
palcami.
– Gapię
się, bo cię podziwiam. Jesteś naprawdę niezwykły, wiesz? Wprost nie mogę się
doczekać, żeby pomóc ci osiągnąć twój prawdziwy potencjał. Teraz nie jesteś już
sam – zapewnia, całkowicie mnie zaskakując. – Zostaniemy najlepszymi
przyjaciółmi, Benny.
***
Kiedy powietrze przeszywa warkot
silnika, moje serce zaczyna drżeć i natychmiast powracam ze świata wspomnień do
rzeczywistości.
Już
z daleka rozpoznaję tę kupę złomu, którą Dillon ma czelność nazywać samochodem.
Pochylam się i przyciskam ciało do drzewa, za którym się ukryłem. Dawne rany
wydają się wrzeszczeć, ale w tej chwili nie mogę zwracać uwagi na ból.
Blizny
po tamtej nocy nieustannie przypominają mi o tym, jak niegrzeczna laleczka mnie
zdradziła. Są niczym znamię, z którym przychodzi na świat noworodek. Narodziły
się wraz ze mną, kiedy wyszedłem z płomieni, wśród których mnie uwięziła, i
stałem się nowym człowiekiem.
Moje dłonie drżą. Mam ogromną ochotę kogoś
zabić! Ją, jego, siebie… Nie potrafię jednak nic zrobić i wciąż nie rozumiem,
dlaczego. Minęły już lata, odkąd lalka była tylko moja… Jej nieobecność czyni
mnie samotnym; odczuwam pustkę, której nikt nie jest w stanie wypełnić.
Ona
wciąż do mnie należy.
Zawsze
będzie należeć tylko do mnie.
Nie
widzę jej wystarczająco często. Nie śledzę jej, nie obserwuję… Muszę nacieszyć
się tym momentem i zapisać go w pamięci na później, by w każdej chwili móc
sobie przypomnieć, że to nie jest już ta Niegrzeczna Laleczka, którą stworzyłem.
Teraz
jest inna. Zepsuta. Przez niego.
Drzwi
samochodu od strony pasażera się otwierają. Z daleka dostrzegam zakryte
dżinsami nogi dziewczyny, którą kiedyś tak dobrze znałem. Wysiada z auta,
pochyla się nad otwartą szybą i coś jeszcze mamrocze. Nie jestem w stanie
usłyszeć, co mówi; niewyraźne dźwięki nijak nie układają się w słowa. Zaraz
potem odchodzi, a jej włosy falują wraz z każdym pewnym siebie krokiem, kiedy
przeprawia się przez gęste krzaki, zmierzając w stronę swojego celu.
To
miejsce jest dla niej zapomnianym cmentarzyskiem, ale dla mnie to wciąż mój
dom. Nasz dom.
Wściekłość
gotuje się we mnie na równi z pożądaniem, rozpaczą i rozczarowaniem.
Lalka
zatrzymuje się, a jej pierś porusza się prędko w rytm ciężkiego oddechu. Z
daleka dostrzegam jej wystający brzuch; brzuch, w którym nosi cudze dziecko.
Mam wrażenie, że ze mnie kpi; razi mnie w oczy samą swoją obecnością.
Mógłbym
podejść tam szybko i bezgłośnie, zakończyć to wszystko w marnych kilka sekund.
Mógłbym odebrać życie jej, a zaraz potem sobie. Ach, jak piękna byłaby to
wiadomość dla tego kutasa, który sądzi, że od dawna nie żyję.
Ale
nie tylko ona się zmieniła. Ja również jestem teraz inny.
Stałem
się całkowicie nowym człowiekiem.
Nie
działam irracjonalnie, a każdy mój krok jest dokładnie przemyślany.
Słońce
odbija się od pofarbowanych na czerwono włosów lalki.
Nienawidzę
ich. Są okropne. Wyglądają tanio i nienaturalnie.
Jej biodra są teraz
szersze, a ciało pełniejsze. Macierzyństwo ją odmieniło – on ją zmienił! Zmienił moją idealną laleczkę! Jak ja, kurwa,
nienawidzę tego skurwysyna… Mam ochotę obedrzeć go ze skóry. Tak, zedrzeć z
niego skórę, założyć ją na siebie, a potem pieprzyć w niej moją niegrzeczną
lalkę.
Na
dźwięk jej westchnienia przechodzi mnie lodowaty dreszcz. Zawiesiła wzrok na
zwęglonych ruinach naszego życia, a ja nie spuszczam jej z oczu, ukryty w
krzewach za drzewem, z daleka od niej. Nie zdoła mnie tu zauważyć, chyba że
zacznie się rozglądać.
Odwracam
wzrok w stronę samochodu.
Dillon,
ten skurwiel, wysiadł, żeby porozmawiać przez telefon. Tak łatwo byłoby mi
teraz zajść go od tyłu, poderżnąć mu gardło i pomalować asfalt na karmazynowo.
Mógłbym
pokryć włosy laleczki prawdziwą czerwienią – czerwienią jego krwi.
Na
tę myśl mój kutas sztywnieje.
Nagle
jednak zauważam, że tylna szyba zjeżdża powoli w dół. Moje serce zaczyna bić
jak szalone, gdy dostrzegam z daleka malutkie paluszki.
Bum.
Bum.
Bum.
Przywieźli ze
sobą dziecko! Ściskam mocniej małą laleczkę, którą przyniosłem jako prezent dla
mojej niegrzecznej zabaweczki. W głowie aż mi wiruje, bo w tej chwili mogę
myśleć wyłącznie o jednym. Muszę zobaczyć to dziecko!
Padam
na glebę, by ukryć się wśród długiej, niekoszonej trawy, i pełznę między
źdźbłami niczym wąż. Pan tak-zwany-detektyw odszedł już dobre sześć metrów od
samochodu i krzyczy teraz do słuchawki, że ktoś spartaczył robotę. Ach, jak ja
kocham tę ironię! Przecież to on sam jest prawdziwym królem partaczenia roboty!
Nie
spuszczając kretyna z oczu, podchodzę do tylnych drzwi jego auta, a mój żołądek
aż skręca się z nerwowego podniecenia.
Zza
otwartej do połowy szyby dociera do mnie szeroki, niewinny uśmiech. Brązowe
oczy, w których dostrzegam też lekki poblask zieleni, spoglądają prosto na
mnie, a gęste rzęsy trzepoczą tak szybko i pięknie jak skrzydełka ważki.
– Piciu?
– gaworzy dziewczynka, trzymając w rączce kubek zakończony czymś, co przypomina
sutek.
– Wyglądasz
całkiem jak mamusia – mamroczę, zachwycony.
Dziewczynka
chichocze i wyciąga do mnie rączki.
Mógłbym
ją zabrać. Tak po prostu.
Ciekawe, jak daleko
udałoby mi się z nią uciec.
Jakaż
by to była cudowna kara dla mojej niegrzecznej lalki…
Odrzucam
jednak ten pomysł i wręczam dziewczynce mój prezent, po czym oddalam się,
korzystając z chwili jej nieuwagi. Ukrywam się w cieniu drzew i obserwuję z
daleka uśmiech na twarzy mojej Niegrzecznej Lalki. Ta jednak szybko poważnieje,
oglądając spalony krajobraz. Jej ciało wyraźnie drży. Kiedy słyszy klakson,
natychmiast wraca do samochodu, a chwilę później zatrzaskuje za sobą drzwi.
Jeszcze
mocniej zaciskam dłoń na rękojeści wyjętego z torby noża.
Czekam.
Wyczekuję.
Aż
w końcu słyszę znajomą melodię i zaczynam nucić do rytmu śpiewanej przez małą
laleczkę piosenki.
Lalka panny Polly była chora, chora, chora.
Polly się zmartwiła, zadzwoniła po
doktora.
Przyszedł więc pan doktor. Wziął
kapelusz swój i teczkę
i do drzwi zapukał, chociaż za
głośno troszeczkę.
Podszedł do laleczki, by dokładnie
ją obejrzeć.
„Ależ panno Polly, ona w łóżku musi
leżeć!”.
Wypisał receptę. Leków dużo, dużo,
dużo.
Polly biegnie do apteki chyżo,
chyżo, chyżo.
Moje ręce pocą
się wokół rękojeści noża. Ściskam go tak mocno, jak gdybym chciał wgnieść
rączkę w dłoń. Silnik głośno rzęzi, kiedy samochód odjeżdża. Nie wrócili, by
mnie szukać. Nie pomyśleli, że to ja.
Bo
i jak mógłbym dać komuś prezent?
Przecież
już mnie nie ma, od dawna nie żyję.
Nagle
słyszę pod sobą cichy jęk i dostrzegam kosmyki włosów na cholewce mojego buta.
Z
ziemi patrzą na mnie szeroko otwarte, pełne paniki oczy. Dziewczyna szybko
potrząsa głową. Nie, nie, nie.
Tak. Tak. Tak.
Schylam
się i łapię wolną ręką jej tanie włosy, po czym unoszę ją z ziemi bez
najmniejszego wysiłku. Była nieprzytomna o wiele dłużej, niż się spodziewałem.
Jest okropna. Zupełnie nie przypomina mojej laleczki. Ma niewyparzony język i
za luźną cipę.
Wciągam
powietrze przez nos, napawając się tym momentem, po czym wbijam nóż prosto w
jej klatkę piersiową. Ostrze wchodzi w nią tak, jak w twardy, krwisty stek.
Wokół knebla rozlega się pisk. Dziewczyna wierzga w przód i w tył, z rękami
mocno związanymi za plecami. Wbijam nóż po raz drugi, a potem trzeci. Jej ciało
już nie protestuje, raczej się trzęsie, aż w końcu przestaje walczyć.
Ściskając
szczupłe ciałko mocniej, przysuwam głowę do twarzy dziewczyny, by nosem niemal
dotknąć jej ust. Strach ma bardzo specyficzny zapach, a kiedy śmierć jest tak
blisko, można zobaczyć ją w oczach umierającego. To cudowne uczucie… Mogę
kołysać się wraz z ofiarami na krawędzi pomiędzy życiem a śmiercią, czując jak
ich ciała jeszcze podrygują, jak biorą ostatni oddech, wypuszczając go z ust
razem z duszą.
Kiedy
dziewczyna zamiera w bezruchu, przesuwam dłonią po zakrwawionych ranach, a
potem ozdabiam czerwienią jej pierś i maluję nią martwe usta.
Po
mojej głowie wciąż krąży obraz małej dziewczynki i prezentu, który przed chwilą
jej wręczyłem.
Unoszę laleczkę i wsuwam rękę przez okno.
Dziecko łapie zabawkę; małe, lepkie palce ocierają się o moje.
– Lala – sepleni zaślinionymi
usteczkami.
– Tak, to jest lala. –
Uśmiecham się do niej, tak jak lata temu uśmiechałem się do jej matki. – Piękna
lalka dla ślicznej laleczki.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
~ Nieznane ~
Benny
POPYCHAM DRZWI KLUBU, KIWAJĄC głową w
stronę bramkarza. Tutaj, w The Vault, wszyscy znają mnie jako przyjaciela
Tannera, a kiedy jesteś przyjacielem Tannera, nikt nie może ci podskoczyć. Gdy
przechodzę obok baru, jakaś blondynka puszcza do mnie oczko, uśmiechając się
zalotnie, ale nie jestem zainteresowany. Nie może zaoferować niczego, co
chciałbym kupić i nie ma nawet pojęcia, jak szczęśliwą ją to czyni.
Moje
gusta są wyjątkowe.
Osobliwe.
Anomalne,
jak określa je zawsze Tanner. Cokolwiek to, kurwa, oznacza.
Tak
czy inaczej, ta Blondi z wielkimi, sztucznymi cyckami podkreślonymi zdzirowatym
ubiorem zdecydowanie nie jest w moim
typie. No, może gdybym był w nastroju, żeby kogoś udusić… Ale nie. Dzisiaj
pragnę kogoś przerżnąć, by pozbyć się myśli o mojej niegrzecznej lalce,
noszącej pod sercem dziecko… Cudze dziecko. Kiedy kogoś zerżnę, może zapomnę o
złości, rozpaczy i obrzydzeniu, które czuję.
Przechodzę
przez klub, kierując się prosto do pokoju dla VIP-ów, który najwyraźniej zawsze
zarezerwowany jest wyłącznie dla Tannera. Nie pytałem go o to, ponieważ przy
naszej relacji byłoby to nie na miejscu, ale podejrzewam, że ten klub należy do
niego, jak zresztą wiele innych. Właśnie tutaj przywiózł mnie po odnalezieniu,
oznajmiając, że to miejsce stanowi mój plac zabaw i że mogę prosić, o co
zechcę, a on spełni każde życzenie.
Problem
w tym, że prosiłem, jednak nigdy nie dał mi tego, czego oczekiwałem.
Dlatego,
że pożądam wyłącznie jej.
Nikt nie
ofiaruje mi jednak niczego za darmo.
Kiedy
napływają kolejne myśli o ślicznej laleczce, znów wzbiera we mnie gniew. Nie ma
dnia, żebym obsesyjnie o niej nie myślał. Czasami wyobrażam sobie nawet
scenariusz, w którym ona i jej malutka laleczka są moje; tak jakbyśmy tworzyli
rodzinę. Potem jednak znów wracam do rzeczywistości, a ta przekreśla moją
przeklętą fantazję.
Życie
w prawdziwym świecie zmieniło mnie: poznałem zasady, o których dotychczas nie
miałem pojęcia. Teraz wiem, że jeśli chcę zdobyć, czego pragnę, muszę tymczasowo
trzymać się na uboczu. Cierpliwość jest tutaj kluczem, więc muszę być wytrwały,
nie reagować impulsywnie i nie robić niczego lekkomyślnego, przez co
sprowadziłbym na siebie śmierć albo dał się zamknąć, jak mój kochany tatusiek.
Nie dostanę swojej
lalki.
Jeszcze
nie.
Może
i jestem psychopatą, ale nie głupim. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Detektyw
Przygłup przez cały czas czuwa nad nią i jej córeczką, dlatego potrzebuję
planu. Muszę się przygotować.
– Benjamin!
– Kiedy tylko odsuwam szkarłatną kurtynę, oddzielającą klub od eleganckiego
pokoju dla VIP-ów, od razu wita mnie w nim znajomy, niski głos. Przypominam
sobie, jak za pierwszym razem Tanner popełnił błąd, zwracając się do mnie per
„Benny”. Musiał dojrzeć w moich oczach ogień, bo jeszcze zanim zdążyłem
zareagować, poprawił się, by nigdy więcej nie powiedzieć do mnie w ten sposób.
Nigdy nie zaznaczałem, że ma nazywać mnie „Benjamin”, tego domyślił się sam. W
momencie mojej słabości, kiedy siedziałem nagi w jego wannie, otoczony zimną,
mętną wodą, Tanner był w stanie przejrzeć mnie na wylot.
– Jesteś teraz nowym człowiekiem, Benjamin.
Jesteś silniejszy niż kiedykolwiek, odzyskałeś władzę i kontrolę. Pokonałeś
śmierć i rozerwałeś łono, w którym żyłeś zamknięty przez tyle długich lat. Ten
dom cię dusił, Benjamin. Był dla ciebie zupełnie niczym więzienie. Mężczyzna,
jakim byłeś, w końcu może zamienić się w bestię, która od zawsze w tobie
drzemała. Uwolniony z klatki i spuszczony z łańcucha potwór może teraz polować
i pożywiać się, kiedy tylko zechce. Benny już nie żyje. Teraz narodził się
Benjamin.
Miałem ochotę
poderżnąć temu skurwysynowi gardło, ale on, oczywiście, był na to przygotowany.
Mam wrażenie, że Tanner zawsze wyprzedza mnie o krok. Kiedy przestałem wreszcie
rozmyślać nad tym, jak go zamordować, on zaczął mnie uczyć. Teraz, odkąd nie
ukrywam się już bezpiecznie w swoim domu, stałem się podatny na wiele
nieprzewidzianych niebezpieczeństw. Tanner pokazał mi, jak żyć tak, jak
przystało na potwora mojego pokroju – w świetle dziennym, bo najciemniej jest
zawsze pod latarnią.
Tanner
ma wielu znajomych na wysokich stanowiskach. Dostarcza im coś, czego nikt inny
nie mógłby zaoferować, dlatego później może żądać od nich oddania przysługi.
Coś za coś, powtarza zawsze z błyskiem w
oku i szaleńczym uśmieszkiem.
Poza
mną nie ma jednak zbyt wielu ludzi, z którymi spędzałby czas.
Obaj
jesteśmy samotnymi wilkami, które spotkały się pewnej bezksiężycowej nocy i
wytworzyły więź, z jakiej istnienia dotąd nawet nie zdawałem sobie sprawy.
Teraz
posiadam przyjaciela.
– Chodź,
przyjacielu – zaprasza mnie Tanner, spychając z kolan nagą brunetkę. Kobieta
wymyka się ukradkiem z pokoju, nie mówiąc ani słowa. Tanner ma na sobie
garnitur – przysięgam, że zawsze nosi go jak jakąś pieprzoną zbroję – i trzyma
w ręku kieliszek z ciemnym płynem. Zwykle ogniste spojrzenie jego złocistych
oczu jest teraz przygaszone przez substancję, którą musiał wcześniej zażyć.
Wchodzę
do pokoju i zajmuję miejsce naprzeciw niego, na pluszowym fotelu, obok którego
stoi przygotowany wcześniej kieliszek burbonu. Odnoszę wrażenie, że Tanner
zawsze wie, kiedy go odwiedzę.
– No
więc, jak spisała się Amy? – pyta, z zaciekawieniem unosząc brew, po czym upija
łyk alkoholu z kieliszka.
Na
samą myśl o tej dziewczynie od razu wykrzywiam twarz. Amy była kolejnym
prezentem od Tannera, ale on nigdy nie daje mi tego, czego naprawdę pragnę.
Chociaż te dziewczyny spełniają niektóre z moich kryteriów, to nie dostałem
jeszcze takiej, która pasowałaby pod każdym względem…
Pewnie
dlatego, że jedyną taką dziewczyną jest moja Śliczna Laleczka.
Jestem
pewien, że Tanner doskonale wie, że tylko ona może nasycić moje największe
pragnienie.
– Sądząc
po żądzy mordu w twoich oczach, zgaduję, że cię nie usatysfakcjonowała. –
Uśmiecha się. – Mam rację? Czyżby cię rozczarowała?
Zaciskam
szczękę i przejeżdżam palcami po ogolonej na łyso głowie. Nadal nie jestem
przekonany do swojego nowego wyglądu, ale Tanner twierdzi, że muszę go zmieniać
co najmniej co sześć miesięcy. Do tej pory jeszcze mnie nie zawiódł, więc z jakiegoś
powodu mu wierzę.
– Można
tak powiedzieć – odburkuję.
Tanner
śmieje się cicho i odkłada kieliszek.
– Och,
ależ to okropne. Co tym razem nie zagrało? Nie była wystarczająco młoda? Nie
miała dość ciemnych włosów lub odpowiednio ciasnej cipki?
Tak,
tak i tak. Odpowiedź na wszystkie trzy pytania brzmi tak.
Poza
tym nie była moją Niegrzeczną Lalką.
Moją Śliczną Laleczką.
Muszę jednak
przyznać, że Amy wyglądała przepięknie, wykrwawiając się na trawie pośrodku
lasu.
– Po
prostu… była niewystarczająca –
wyznaję, po czym głośno wzdycham.
–
Co zrobiłeś z ciałem? Znowu zostawiłeś taki pieprzony bałagan jak ostatnio?
Tym
razem to ja uśmiecham się z wyższością. Tak, kiedy tracę głowę, Tanner nie ma
wyjścia – musi posprzątać mój burdel.
– Wszystkim
się zająłem. Wykopałem jej nawet grób. Bardzo płyciutki, ale przecież z niego
nie ucieknie, nie?
Zagrzebałem
jej ciało wśród zgliszczy mojego dawnego domu. Zawsze tak robię, pokazując w
ten sposób lalce i jej durnemu ochroniarzowi, że obydwoje mogą się pieprzyć.
Miejsce, w które Jade przychodzi mnie opłakiwać, stało się teraz cmentarzyskiem
dla zepsutych laleczek, a oni nic o tym nie wiedzą.
I mają czelność nazywać
się detektywami?
Pierdolcie się. Oboje.
Tanner opiera
plecy w fotelu i ze spokojem mruży powieki.
– Wiesz,
jak bardzo uwielbiam wyzwania i właśnie dlatego… – Unosi dłoń, trzykrotnie
pstrykając palcami. – Mam dla ciebie niespodziankę.
Nagle
z głośników rozbrzmiewa dziecięca piosenka, przypominająca mi melodię z
pozytywki albo z wesołego miasteczka. Karmazynowa zasłona rozsuwa się niczym
kurtyna nad sceną, a do pokoju wchodzi młoda kobieta, na której widok mój kutas
natychmiast twardnieje pod materiałem dżinsów.
Jest
taka drobniutka… taka, jak lubię.
Ma
maleńkie cycki.
Krótką,
różową sukienkę.
Najpełniejsze
usta, jakie kiedykolwiek widziałem, ale… cholera, chyba przynajmniej są
naturalne.
Duże,
niebieskie oczy… usytuowane jednak zbyt blisko siebie.
Wykrzywiam
wargi w niesmaku. Te oczy psują absolutnie wszystko! Mój chuj od razu nieco mięknie,
ale mimo to patrzę, jak dziewczyna nieśmiało podchodzi, pociągając palcami za
kraniec przykrótkiej sukienki.
– Siadaj
na kolanach Potwora! – Tanner rozkazuje lodowatym tonem. Każdy, do kogo zwraca
się w taki sposób, nie jest w stanie odmówić wykonania polecenia. Nawet ja.
– Tak,
Panie. – Dziewczyna posłusznie kiwa głową.
Pan
i Potwór.
Tanner
twierdzi, że stanowimy jedyny w swoim rodzaju duet. Nikt nie może się z nami
równać. Jesteśmy drużyną, działamy więc razem. Całkowicie się z nim teraz zgadzam,
choć musiało minąć trochę czasu, zanim zdołałem mu zaufać.
Panienka
nie wygląda na zbyt chętną, ale mimo to siada okrakiem na moich udach. Jej małe
dłonie wsuwają się pod moją dopasowaną koszulkę i wędrują w kierunku ramion.
– Zamknij
oczy – warczę głosem niższym i ostrzejszym niż ton Tannera.
Dziewczyna
sztywnieje ze strachu, ale posłusznie zamyka oczy. Grzeczna lalka. Przez chwilę błądzę dłońmi po jej małym tyłku, po
czym podciągam jej sukienkę na brzuch. Nagle wyczuwam, że nie założyła
bielizny. Natychmiast robię się wściekły. Grzeczne lalki noszą koronkowe
majteczki! Nie są takimi zdzirami, jak ta Blondi przy barze!
– Gdzie
twoje majtki?! – warczę, uderzając ją w pośladek tak mocno, że jęczy z bólu.
Natychmiast
spogląda na Tannera, ale on wzrusza jedynie ramionami i gestem pokazuje jej, że
ma się odwrócić.
– Nie
patrz na mnie, laleczko. To on pociąga tutaj za sznurki.
Jego
spojrzenie staje się mroczniejsze, kiedy zauważa strach w oczach laleczki.
Musiała
już wyczuć, że właśnie budzi się we mnie bestia. Skrywam w sobie diabła, który
szeptem podpowiada mi, jak pociąć ją na kawałki, jak sprawić, by dłużej
cierpiała, kąpać się w jej krwi, rozkoszować słonymi łzami… Gdy patrzy mi w
oczy, jasnoniebieskie tęczówki w kolorze oceanu przepełnia wyłącznie rozpacz.
Pod wpływem jej przerażenia mój kutas znowu sztywnieje. Być może jednak coś z tego będzie.
– Zrób mi loda,
laleczko – syczę, spychając ją na podłogę, a huk, z którym upada u moich stóp,
podkręca moje podniecenie.
Przez lata nie tylko
moja wściekłość i rozpacz stawały się coraz większe – proporcjonalnie do nich
rosła też potrzeba krzywdzenia ludzi. Teraz już rozumiem, że mężczyzna, którego
zabiła moja lalka, miał swój fetysz… Ten, który narodził się na jego miejsce,
nie posiada już fetyszu, ma potrzebę –
mroczny, głęboko zakorzeniony popęd, który można zaspokoić wyłącznie w jeden
sposób.
Laleczka zabiera się do
roboty tak ochoczo jak wszystkie kurwy, kiedy pomacha im się pieniędzmi przed
nosem. Klęka przede mną i z niecierpliwością rozpina moje dżinsy. Gdy pochyla
głowę, jej długie, ciemne włosy zasłaniają twarz, a mi przechodzi przez myśl,
że teraz mogłaby nawet uchodzić za moją śliczną laleczkę. Tak bardzo mam ochotę
sobie ulżyć, mój fiut dosłownie boli z podniecenia… Łapię więc kurwę za włosy
i, ignorując zaskoczony jęk, który wydaje, przyciągam jej
usta do swojego chuja.
Czuję na sobie wzrok
Tannera. Jego oczy są wszędzie; ten mężczyzna zawsze mnie obserwuje, zawsze
ocenia i zawsze pomaga, gdy sprawy zachodzą za daleko. Nie jestem pewien,
dlaczego postanowił się ze mną zaprzyjaźnić, ale nie mogę na to narzekać. Miło
jest mieć obok kogoś, kto mnie rozumie.
Zastępcza laleczka
zaczyna ssać mojego nabrzmiałego kutasa tak, jakby robiła to już tysiące razy.
Tanner ma na wyciągnięcie ręki całe dziesiątki dziwek, których używa jako
przykrywkę dla tego, co tak naprawdę oferuje. Z pozoru klub proponuje klientom
zwyczajne, łagodne rozrywki, ale kiedy dostaniesz się na prywatną listę
Tannera, będziesz mógł posmakować mroczniejszej wersji tego świata.
Jednak nawet ci
wybrańcy nie wiedzą wszystkiego. Jakiś czas temu do klubu przyszedł mężczyzna i
oświadczył, że chce rozmawiać z Robertem. Tanner przywitał go, przedstawiając
mu się jako Robert, a kiedy później spytałem go, dlaczego to zrobił, wyjaśnił,
że dla mnie jest Tannerem, dla tego faceta Robertem, a dla Lucy, menadżerki klubu,
nazywa się Cassian. Tak naprawdę chuj wie, które z tych imion jest prawdziwe…
Być może żadne? Właśnie dzięki temu, że Tanner jest całkowicie anonimowy,
pozostaje bezpieczny.
Po
chwili tania szmata zaczyna ssać mojego kutasa mocniej, przez co ponownie
przyciąga moją uwagę. Jej przerażenie już dawno zniknęło i teraz lalka chce
tylko sprawić mi przyjemność. Tak kurewsko się stara, ale to mnie wkurwia, zamiast
podniecać. Mój kutas znów zaczyna mięknąć.
Kiedy
suka przerywa na chwilę i patrzy tymi swoimi niebieskimi oczętami na mojego
oklapniętego penisa, nie jestem w stanie dłużej tego wytrzymać.
– Jesteś
do niczego, lalko! – wrzeszczę, łapiąc ją za gardło. Szarpię ją, podnoszę i
sadzam na swoich kolanach, po czym zaciskam palce jeszcze mocniej… Śmiertelnie
mocno, przez co dziwka natychmiast wbija paznokcie w mój nadgarstek.
Tanner,
jak na lojalnego przyjaciela przystało, nawet nie próbuje mnie powstrzymać.
Przez cały czas tylko obserwuje, mrużąc powieki i uśmiechając się kącikiem ust.
Twarz
bezwartościowej lalki robi się różowa, potem czerwona, aż w końcu nabiera
pięknego odcienia ciemnego fioletu, kiedy dziwka bezskutecznie próbuje nabrać
powietrza. Mogła przecież zapytać, czego chcę, ale nie, musiała okazać się
kolejną kurwą, napaloną wyłącznie na kasę! Ach, wielka szkoda. To jedyna lalka,
w której widziałem dotychczas choć cień potencjału.
Gdy
puszczam jej szyję, po jej policzkach spływają łzy. Szmata kładzie dłonie na gardle
i świszczy, próbując złapać oddech.
– Skurwiel
– szepcze z jadem w głosie.
Jest
bezwartościowa, ale przynajmniej ma jaja.
Szkoda tylko, że moje
są o wiele większe.
Popycham
dziwkę tak, że znów upada na kolana. Łapię ją za głowę i z powrotem wsuwam
kutasa do jej ust. Wsadzam go tak mocno, aż zaczyna się dławić i walczy, by się
oswobodzić. Uśmiecham się, gdy mała szmata próbuje mnie ugryźć.
Ściskam ją za ramiona,
kładę na ziemi i zawijam palce wokół chudziutkiej szyi. Wolną ręką podpieram
się o podłogę, z całej siły wpychając kutasa do jej gardła. Ciało lalki drży,
kiedy wierzga pode mną, próbując szerzej otworzyć usta, by nabrać powietrza. I
co, suko? Spróbuj ugryźć mnie teraz.
Lalka
zdycha. Powoli zdycha.
Rżnę
ją w usta z całą energią, jaką w sobie mam. Poruszam biodrami coraz szybciej,
ściskam gardło mocniej, aż wreszcie słyszę pod sobą charakterystyczny chrzęst.
Dziewczyna natychmiast wiotczeje. Zgniotłem jej tchawicę. Jestem coraz bliżej
orgazmu… Robi mi się gorąco, żar promieniuje z krocza w górę pleców… Wyciągam
chuja z jej ust i ozdabiam spermą martwe, szeroko otwarte oczy.
Wstaję
z ziemi, wsuwam dłonie pod jej ramiona i bez wysiłku podnoszę dziwkę z ziemi. O
tak, jej ciało jest teraz takie wiotkie i bezwładne… W końcu wygląda jak
najprawdziwsza lalka!
Głupia, martwa
laleczka. Dokładnie taka, jak one wszystkie.
Ta
szmata mnie obrzydza. Bez wahania odrzucam ją więc od siebie, słysząc nagle
ohydny szczęk, kiedy jej głowa uderza mocno o kant stolika. Truchło stacza się
na podłogę i ląduje na niej twarzą do dołu. Spoglądam zafascynowany, jak z tyłu
rozwalonej czaszki zaczyna wyciekać krew. Nie płynie szybko, tak jak robiłaby
to, gdyby dziewczyna wciąż oddychała, sączy się raczej niczym keczup ze
szklanej, przewróconej butelki, którą ktoś zapomniał zakręcić.
Ach,
to…
To
sprawia, że mój penis na powrót twardnieje.
Staję
nad nieruchomym ciałem i przesuwam dłonią po głowie Bezwartościowej Lalki.
Zaczynam się masturbować, używając jej krwi jako idealnego lubrykantu.
– Tak,
Benjamin, o to właśnie chodzi! – chwali mnie Tanner. – Uwolnij z siebie
potwora. Zaspokój swój głód!
Jego
słowa odbierają mi resztki zdrowego rozsądku. Potwór… Bestia, która zwykle we
mnie drzemie, szaleje teraz z pożądania!
Lalka.
Laleczka.
Moja
Śliczna Laleczka.
Sprawię,
że znów będzie moja.
Muszę
ją porwać.
Żadna
lalka nie zdoła jej zastąpić.
Dochodzę
tak niespodziewanie i gwałtownie, jak nigdy dotąd, aż cały się trzęsę. Minęły
wieki, odkąd osiągnąłem satysfakcjonujący orgazm, a teraz dokonałem tego dwa
razy z rzędu. Zaskoczony, ale i kurewsko zadowolony, patrzę, jak moja sperma
spada na zakrwawioną czaszkę. Tanner klęka przede mną, przesuwając palcem przez
strumień krwi, który spływa po policzku martwej lalki. Unosi dłoń w stronę
światła.
– Wiem,
że nadal chcesz dostać swoją starą laleczkę. To się nie zmieni, co? – pyta,
wpatrzony w zakrwawiony opuszek.
– Nie,
nie zmieni – przyznaję, lekko zirytowany. Jak on śmiał nazwać ją moją starą
laleczką? Ona nie jest stara; to jedyna lalka, która kiedykolwiek mnie
zadowoli.
– W
takim razie powinieneś się o nią upomnieć. W końcu tylko ona zdoła zaspokoić
Potwora, zgadza się? – Patrzy na mnie tymi bursztynowymi oczami, unosząc palec
do ust i zlizując z niego krew bezużytecznej lalki.
– Ona
jest tą jedyną.
Przez
jakiś czas czułem się całkiem dobrze. Pogodziłem się z tym, że ryzyko jest zbyt
wielkie i że nie mogę odzyskać swojej Niegrzecznej Lalki… Zrozumiałem, że muszę
zniknąć, by zacząć wszystko od nowa.
Stałem
u progu nowego życia.
Otworzyły
się dziesiątki możliwości, którym na jakiś czas udało się mnie zająć. Kobiety,
które dostawałem od Tannera, stanowiły rozrywkę i odciągały mnie od wspomnień.
Teraz jednak to wszystko za bardzo mnie przytłacza. Od jakiegoś czasu nie mogę
przestać myśleć o mojej lalce… Muszę wiedzieć, co robi, gdzie jest, co
zamierza… Zdaję sobie sprawę, że w końcu nie zdołam się powstrzymać. To
pragnienie jest zbyt silne. Prędzej czy później mu się poddam i porwę laleczkę
na nowo…
Najwyraźniej Tanner to
rozumie.
Kiwa
do mnie głową.
– W
takim razie zabierz ją, Benjaminie. Zasłużyłeś na nią. Zorganizuję dla was
bezpieczne miejsce, a ty w tym czasie pozbędziesz się detektywa Scotta. To musi
wyglądać na wypadek, tak jak rozmawialiśmy. Kiedy już go załatwisz, dasz jej
czas, by mogła go opłakiwać. Tylko w ten sposób wszyscy bliscy uwierzą w list,
który w końcu napisze, i w to, że musiała uciec od druzgoczących wspomnień.
Cierpliwość.
Muszę
być cierpliwy.
I
chociaż to czekanie doprowadza mnie do pierdolonego szału, Tanner ma rację.
Patrzy
na mnie z uśmiechem, przechylając głowę na bok. Znam to spojrzenie. Gapi się na
mnie w ten sposób od trzech pieprzonych lat.
– Więc
gdzie będę mógł z nią wyjechać? – pytam, zżerany przez ciekawość. Nie mam
pojęcia, jak daleko muszę ją wywieźć, żeby każdy uwierzył, że uciekła, a nie
została porwana.
– Och,
przyjacielu, ależ ty nigdzie nie pojedziesz. Nikt nie da ci niczego za darmo.
Poza tym nie chcę się z tobą rozstawać. Za bardzo cię polubiłem, żeby teraz
pozwolić ci zniknąć. Nie tęskniłbyś za mną, Benjaminie?
Czy
bym za nim tęsknił? Nie, gdybym był z moją lalką. Niestety nie dysponuję
środkami, by porwać ją samodzielnie, a Tanner zawsze dostarcza mi wszystkiego,
czego potrzebuję. Czy jestem gotów, by podjąć się tego sam… i to nie po raz pierwszy?
Nie.
– Tęskniłbym
za naszym wspólnie spędzonym czasem – przyznaję, wskazując głową martwą
laleczkę pokrytą moją spermą.
Tanner
wybucha głośnym śmiechem.
– No
właśnie. – Odwraca się na chwilę, po czym woła ochroniarza stojącego po drugiej
stronie czerwonej kurtyny. – Wilson! Zadzwoń po ekipę sprzątającą. Mamy tu mały
bałagan.
Martwa
lalka już wkrótce będzie rozkładać się w beczce kwasu.
***
Chociaż minęło kilka dni, słowa Tannera
wciąż raz po raz odtwarzają się w mojej głowie. W takim razie zabierz ją, Benjaminie. Zasłużyłeś na nią. Sam już
nie wiem, jakim cudem zdołałem pozostawać w cieniu przez tak długi czas.
Znalazłem całkiem sporo wymówek, które sobie powtarzałem:
Ktoś
mógłby mnie rozpoznać.
Mogliby
mnie złapać.
Dokąd
bym ją zabrał?
I
– co najgorsze – co będzie, jeśli ona już mnie nie podnieca?
Śliczna
Laleczka jest dla mnie wszystkim; posiadanie jej stanowi cel mojego życia, bez
którego nie mogę dłużej istnieć. Desperacko pragnę tego, co nieprawdziwe…
czegoś nieuchwytnego… Te uczucia są tak silne, że mają nade mną władzę. Co,
jeśli znów mną zawładną?
W takim razie zabierz ją, Benjaminie.
Zasłużyłeś na nią.
Nie mogę dłużej
odkładać tego na później. Tanner mi pomoże. Znajdzie odpowiednią kryjówkę dla
nas dwojga… Bezpieczne miejsce, tylko dla nas.
Ten
moment jest już coraz bliżej, dlatego od kilku dni bezustannie ją śledzę.
Obserwuję, jak zabiera dziecko do przedszkola, a potem kieruje się na
komisariat. Patrzę, jak jedzie wykonywać pracę w terenie, jak wraca wieczorem
do domu razem z tym swoim pierdolonym mężem i jak spędza wspólne wieczory z
całą rodzinką. Ach, jak ja nienawidzę tych ich idiotycznych uśmiechów, kiedy
gotują kolację i zasiadają razem do stołu.
Każdej
nocy wracam do domu coraz bardziej wściekły. Nie mam żadnego cholernego planu,
ale chcę, żeby Dillon cierpiał – nawet jeśli ma to wyglądać na wypadek.
Lalka
będzie go opłakiwać, ale tylko do momentu, kiedy ponownie w nią wejdę. Wtedy w
końcu zda sobie sprawę, że ten skurwiel nigdy nie powinien jej dotykać i że
jest moja. Moja. Zawsze tak było.
Śledząc
ją, działam jak na autopilocie, dlatego dopiero w ostatniej chwili zauważam, że
włączyła kierunkowskaz i właśnie skręca na osiedle, którego nie kojarzę.
Uśmiecham się od ucha do ucha, stwierdzając, że lalka na pewno tutaj nie
mieszka. Czyżby jej beznadziejny mąż nie potrafił jej zaspokoić? Czy zdradza go
z jakimś głupim fiutem, którego zamorduję, kiedy tylko od niego wyjdzie?
A
może spotyka się z adwokatem, bo chce wnieść pozew o rozwód?
Ach,
tak, na tę myśl szczerzę się jeszcze szerzej.
Niestety,
ledwie zauważam, gdzie parkuje, mój dobry humor natychmiast znika. Po cholerę ona tu przyjechała?!
To
dawny dom mojego ojca, w którym, zanim trafił do więzienia, mieszkał ze swoją
nową żoną, poślubioną po tym, jak doprowadził moją matkę do szaleństwa. Nigdy
dotąd tu nie byłem i nie poznałem tej kobiety, ale czytałem sporo artykułów na
temat ślicznej pani doktor – żony zhańbionego komendanta policji. To Tanner
podał mi ten adres. Powiedział, że jeśli zabicie nowej kobiety ojca przyniesie
mi ulgę po stracie matki, powinienem to zrobić.
Ja
jednak nie chciałem mścić się w jej imieniu. Moja jebana matka na to nie
zasłużyła! Odebrała mi moją Bethany. Może gdyby tego nie zrobiła, moje życie
wyglądałoby teraz zupełnie inaczej…
Może
byłbym inny…
Nieważne!
Pierdolę swoją matkę i tę młodą doktorkę!
Kiedy
przejeżdżam obok domu ojca, ani na chwilę nie spuszczam wzroku ze swojej
laleczki, która siłuje się z fotelikiem, nieporadnie próbując wyciągnąć dziecko
z samochodu. Parkuję kilka domów dalej. Patrzę, jak drzwi wejściowe się
otwierają, a po schodach z werandy schodzi jakaś dziewczyna…
Bethany?
Bum.
Bum.
Bum.
Czas nagle
zwalnia. Nie mogę w to uwierzyć. Bethany rusza pewnym krokiem w stronę mojej
Ślicznej Laleczki.
Gdy
wiatr rozwiewa jej długie, brązowe włosy, zauważam, że Bethany się nie
uśmiecha. Tak, pamiętam ten posępny wyraz twarzy. Moja siostra zawsze miała
taką minę.
Nie
moja biologiczna siostra, ale moja Bethany.
Czyżby
ojciec ją tu ukrył?! Wyleczył ją, naprawił, a potem przez tyle lat przede mną
ukrywał?!
Nie.
Nie.
Nie.
Przecież
widziałem jej ciało! Kurwa mać, nawet je pochowałem! To jakaś sztuczka. Ktoś
próbuje mnie nabrać. Z głośnym prychnięciem wyciągam z kieszeni telefon, który
Tanner kazał mi przy sobie nosić, po czym włączam aparat i przybliżam na nim
obraz najmocniej, jak to możliwe.
Bethany
zasłania oczy przed zachodzącym słońcem. Ma na sobie krótką, kwiecistą
sukienkę, w której wygląda tak młodziutko… W rzeczywistości pewnie jest
starsza. Jej drobna twarz ma jednak bardzo dziewczęce rysy, a ciało jest
szczuplutkie niczym u nastolatki. Nie wytrzymam; cały się trzęsę, zarówno z
ekscytacji jak i z ogromnego strachu. W mojej głowie panuje chaos. Nie wiem, co
robić, ale… Cieszę się. Jestem taki szczęśliwy! Nagle jednak przypominam sobie
o przeszłości. Wzdycham głośno z żałością, gdy przed oczami staje mi obraz mnie
samego, w wieku siedmiu lat.
Straciłem
siostrę, kiedy byłem jeszcze bardzo mały. Nie, nie straciłem. To mój ojciec
brutalnie mi ją odebrał! Później dostałem jednak nową Bethany… Tę Bethany,
którą w końcu ukradła mi matka.
Ta dziewczyna jest
idealnym połączeniem ich obydwu.
Ale
jak to możliwe?
Wróciła
do mnie po tylu latach! Ojciec kłamał; on wcale nie szukał zastępstw dla
Bethany, ponieważ Bethany nigdy nie odeszła! Po prostu ten chory, samolubny
skurwiel umieścił ją tutaj, zatrzymując dla siebie.
Przyglądam
się, jak moja Niegrzeczna Lalka podaje swoje dziecko Bethany, po czym odjeżdża.
A
ja?
Ja
spoglądam na przeszłość… na teraźniejszość… na cud.
Nie
spuszczam wzroku z Bethany, aż ta znika ponownie w domu. Czekam. Cierpliwie
czekam, aż mija blisko czterdzieści pięć minut i nie jestem w stanie dłużej
tego wytrzymać. Zwariuję… zaraz oszaleję z niepewności! Wysiadam więc z
samochodu i zakradam się wzdłuż obsadzonej drzewami ścieżki.
Bum.
Bum.
Bum.
Upewniwszy się,
że nikt mnie nie widzi, podchodzę do bocznej ściany domu, ukryty w półmroku,
który właśnie przyniósł ze sobą zmierzch.
Przekręcam
gałkę w drzwiach do garażu, a te, ku mojemu zaskoczeniu, od razu się otwierają.
To było proste, banalnie proste. Garaż nie stanowi dla mnie wyzwania, ale kiedy
podchodzę do drzwi łączących go z domem, muszę zachować ostrożność. Uchylam je
zaledwie na tyle, by móc zajrzeć do środka.
Bethany
stoi w kuchni, odwrócona plecami do mnie, i miesza coś w garnku. Z drugiego
pokoju dochodzi piosenka ze Sponge Boba
i głos małej dziewczynki, która nuci do jej rytmu.
Dlaczego
moja Bethany zajmuje się dzieckiem Niegrzecznej Lalki?
Gdy
tylko zaczyna się odwracać, prędko zamykam za sobą drzwi i przyciskam ucho do
drewna, próbując podsłuchać, co się dzieje. Po chwili w pomieszczeniu robi się
zupełnie cicho. Jestem niemal pewien, że z niego wyszła, więc ponownie uchylam
drzwi.
Miałem
rację, Bethany już tutaj nie ma. Gdy zakradam się do kuchni i wyglądam za róg,
zauważam ją w jadalni, jak rozkłada zastawę na stole. Ciemne włosy nadal
zakrywają większość jej twarzy. Dzieciak stoi obok, pijąc soczek przez słomkę i
podrygując do piosenki z kreskówki. Chowam się z powrotem za rogiem i
wykorzystuję wiszące na ścianie lustro, by je obserwować.
– Jeśli
zjesz cały makaron, MJ, to później pójdziemy pobawić się w przebieranki –
obiecuje Bethany. Nie pamiętam, żeby jej głos był aż taki łagodny, prawie jak
głos dziecka… To pobudza mnie jeszcze bardziej. Jest cudowniejsza, niż
zapamiętałem! Dziecko piszczy z ekscytacji i niemal rzuca się na swoje
jedzenie.
Kiedy
Bethany odwraca głowę, by spojrzeć na zegar, w końcu mam okazję dokładnie jej
się przyjrzeć. Dobrze znam ten lekko zadarty nosek, jasne piegi na policzkach i
pełne, idealne usta… No i oczywiście jej oczy. Tak, piwne, cudowne tęczówki,
łączące w sobie brąz i zieleń w absolutnie perfekcyjnych proporcjach. Czuję
się, jakbym patrzył na doskonałe połączenie moich dwóch ulubionych
siostrzyczek.
Mój
kutas natychmiast twardnieje.
Tęskniłem
za wszystkimi siostrami, które tata przyprowadzał do domu, ale to właśnie za nią
najbardziej.
Pocieram
penisa przez spodnie. Bethany jest taka piękna… Kochałem ją, marzyłem o niej od
tak dawna, a teraz stoi przede mną i znów może być moja. Nagle mój telefon
zaczyna wibrować. Zamieram na krótką chwilę, kiedy Bethany marszczy brew i
nasłuchuje, ale w sekundę później wycofuję się do garażu i, nie dając jej czasu
na reakcję, uciekam przez drzwi na zewnątrz. Pędem wracam do samochodu. Kiedy
siadam za kierownicą, moje serce bije szybciej niż kiedykolwiek.
Bum.
Bum.
Bum.
Ona tu jest!
Patrzę
na telefon. Mam jedno nieodebrane połączenie od Tannera i jedną nieprzeczytaną
wiadomość.
Tanner: Gdzie jesteś?
Drapię się w
czoło, po czym zaczynam mu odpisywać.
Ja: Znalazłem Bethany.
Na ekranie
niemal natychmiast pojawia się kolejna wiadomość.
Tanner: Bethany? Twoją siostrę Bethany?
Tanner wie co
nieco o mojej przeszłości, ale nic poza tym, co sam chciałem mu zdradzić.
Ja: Tak.
Przez całe lata
kolejne dziewczynki pojawiały się w moim domu, a później znikały… Nie były moimi
rodzonymi siostrami, ale dostawały na imię Bethany, a ja czułem się dzięki nim
nieco mniej samotny na tym okrutnym, zupełnie pustym świecie.
Dziewczyna, którą dziś
widziałem, jest jednak moją prawdziwą siostrą.
Tanner: Lepiej nie nawiązuj z nią kontaktu.
Nie chciałbym stracić przyjaciela przez takie irracjonalne zachowanie.
Pamiętaj, że teraz jesteś wolny, Benjamin. Nie pozwól znowu zamknąć się w
klatce. Kluczem do sukcesu jest posiadanie dobrego planu. Nadal szczerzę się jak głupi, bo
wciąż nie potrafię uwierzyć we własne szczęście.
Tanner ma jednak rację.
Nie mogę wparować do domu Bethany, oznajmić jej, że do mnie należy, ponieważ
jestem jej bratem, a potem tak po prostu ją sobie zabrać.
Przynajmniej
jeszcze nie teraz.
Najpierw
muszę znaleźć dla nas dom.
Potem
wrócę po moją siostrzyczkę.
Moją
Bethany.
Moją
idealną, nową laleczkę.
Ja: Masz rację. Nie spierdolę tego.
Tanner: Oczywiście, że nie
spierdolisz, Benjaminie.
Jej dom lśni
pośród ciemności niczym reflektor latarni morskiej. Nie odrywając od niego
wzroku, rozpinam rozporek i wyciągam ze spodni boleśnie twardego penisa.
Zaciskam na nim dłoń i masturbuję się niemal z furią, przez cały czas widząc
cień Bethany za oknem.
Znalazłem
ją.
Kurwa
mać, znalazłem!
Tanner
od zawsze powtarzał, że nie zginąłem, ponieważ gdzieś na świecie coś jeszcze na
mnie czeka… Mówił, że muszę tylko uzbroić się w cierpliwość. I miał rację! Miał
pierdoloną rację! Moja siostra tu jest, czekała, aż ją znajdę, a ja w końcu to
zrobiłem!
Myśląc
o niej, dostaję potężnego orgazmu, jednak, chociaż wciąż przepełnia mnie
euforia, czuję się przez to trochę nieczysty… Mama zawsze powtarzała, że nie
mogę dotykać Bethany w taki sposób.
Ale my tego pragnęliśmy! A Bethany chciała tego bardziej niż czegokolwiek na
świecie! Nie mogę po raz kolejny jej zawieść.
Nagle,
kiedy w oddali zauważam samochód Niegrzecznej Lalki, uświadamiam sobie coś
niesamowitego.
Miałem
ją śledzić, ale tego nie zrobiłem.
I
przez cały ten czas nawet o niej nie myślałem.
Moja
pieprzona obsesja na jej punkcie na chwilę zniknęła.
Przestałem
jej pragnąć.
Kiedy
tylko zobaczyłem Bethany, całe pożądanie i gniew natychmiast wyparowały.
Po
raz pierwszy, odkąd poznałem moją Niegrzeczną Lalkę, odkąd porwałem ją i
pokochałem, teraz… teraz to nie ona zajmuje moje myśli. Ból, który nasilał się
z każdym kolejnym dniem, nagle minął, a ja poczułem się wolny. Bardziej wolny
niż kiedykolwiek!
Bethany
wróciła, więc musiałem ją zobaczyć. Śledzenie mojej lalki stało się nagle mało
istotne.
Uśmiecham
się, bo jak mogłoby być inaczej?
***
Wszystkie moje myśli nadal krążą wokół
Bethany, kiedy Lucy, menadżerka klubu, przynosi mi kolejnego drinka. Kobieta
spięła blond włosy w kucyk. Jest wysoka i ma niezłe cycki, ale zdecydowanie nie
wpisuje się w mój typ. Na moje nieszczęście, ciągle się przy mnie kręci. Bawi
się nożem, wbijając jego czubek w blat baru, chociaż doskonale wie, kim jestem…
czym jestem. Każda normalna kobieta na jej miejscu unikałaby mnie za wszelką
cenę, ale Lucy nie jest normalną kobietą.
To
sadystka. Sadystka z obsesją na punkcie jebanych noży.
Ta
suka przypomina mi tę małą blond psychopatkę z filmów Kill Bill, które Tanner kazał mi oglądać. Jak jej tam było? Uma
Thurman, czy jakoś tak… Tak jak ona, Lucy jest szczuplutka, mała i lekka, ale
za to okrutna jak cholera.
– Mam
dla ciebie coś jeszcze. – Uśmiecha się, stawiając przede mną drinka i podając
mi mój notatnik.
– To
znaczy?
– Zapisałam
tam adresy paru stron, które mogą ci się spodobać. Dostałam namiary na coś
nowego. – Posyła mi oczko, po czym odchodzi, by obsłużyć innych klientów.
Nie
pojmuję, dlaczego miałaby myśleć o tym, co mi się spodoba? To jakaś paranoja. Rozumiem, że każdy ma swoją cenę i
najwyraźniej ta suka próbuje mnie przekupić, ale jeśli naprawdę sądzi, że zostanę
jej zabaweczką i pozwolę pokroić się tymi jebanymi nożami, to może się mocno
zdziwić.
Lucy
ma obsesję na punkcie moich blizn i mojego cierpienia. Od początku oferowała,
że zrobi dla mnie wszystko, jeśli tylko zgodzę się zostać jej uległym chociaż
na jeden dzień. Szmata jest ostro pierdolnięta, skoro myśli, że mógłbym się
przed nią pokłonić.
Mimo to i tak przeglądam jej notatki, a
ciekawość prowadzi mnie w stronę komputera.
***
– Dalej szukam informacji o twojej
siostrze – oznajmia Tanner, wchodząc do małego gabinetu, który dostałem od
niego wraz z fałszywym dowodem osobistym i fikcyjną pracą. Muszę przyznać, że
sporo mu zawdzięczam. – Niestety w aktach sprawy twojego ojca nie ma o niej
żadnej wzmianki. A to co? – pyta, podnosząc z biurka notatnik i przerzucając
kolejne strony.
Wyrywam
mu go natychmiast i od razu się krzywię.
– Nic
ważnego.
W
jego oczach zapala się ogień.
– Czyżbyśmy
nie byli przyjaciółmi?
Zaciskam
szczękę, przechylając głowę tak mocno, aż strzyka mi w karku.
– Jesteśmy przyjaciółmi – zapewniam.
Tanner
wyrywa mi notatnik i przegląda go raz jeszcze, zawieszając wzrok na adresach
stron, które niedawno zostały w nim zapisane.
– Znam
je. Są beznadziejne – warczy.
– Tak,
wiem – zgadzam się. – Wciąż nie znalazłem żadnej dobrej…
– Mam
pewną propozycję. To nowa strona. – Łapie za długopis i notuje adres z pamięci.
– Niełatwo ją znaleźć, bo większość świata nie zniosłaby takich perwersji, ale
proszę, tu masz hasło. Użyj go i baw się dobrze.
Zanim
odzyskam swoją Bethany, muszę zaspokajać żądzę w inny sposób. Wciąż jednak
czuję się skołowany. Przez tyle lat jedynym, co mnie obchodziło, była moja
Śliczna Laleczka, a teraz…
– To
co, wejdziemy tam? – zagaduje Tanner. – Na stronie jest pewna dziewczyna, która
może przypaść ci do gustu. Znalazłem ją zeszłej nocy i poczyniłem już pewne
przygotowania. – Oblizuje usta, stukając palcem w bok otwartego laptopa.
Wpisuję
więc zanotowany przez niego adres, po czym odsuwam się, by Tanner mógł poszukać
dziewczyny. W wyszukiwarkę wklepuje słowa: Nowa
Laleczka.
Mój kutas
natychmiast twardnieje, kiedy czekam, aż strona się załaduje.
Nowa
Laleczka to jej pseudonim. Mam wrażenie, że coś ściska mój żołądek.
Nowa Laleczka… zupełnie jak Śliczna
Laleczka.
Dziewczyna ma
czerwone, falowane włosy, podkreślające ładne rysy jej twarzy. Sukienki, w
których pozuje do zdjęć, są perfekcyjne i wyglądają na szyte ręcznie, co
jeszcze bardziej mi się podoba. Zjeżdżam w dół, oglądając kolejne fotografie, i
jestem wręcz wniebowzięty, kiedy zauważam jedną, na której pochyla się,
pokazując białe, koronkowe majteczki.
Idealna
lalka.
Z
wyjątkiem tych obrzydliwych włosów, wszystko w niej jest idealne.
Lalka
ma przyklejone długie, sztuczne rzęsy, przez co nie widzę koloru jej oczu, ale
wcale mi to nie przeszkadza. Patrząc na nią, spokojnie mogę sobie ulżyć. Jest
taka drobna, gładka, perfekcyjna.
– Laleczka
czasami streamuje, ale nie pokazuje swoim widzom niczego seksualnego; jedynie
ich prowokuje. Cała społeczność internetowych fetyszystów dosłownie za nią
szaleje, a ta mała nie robi przecież nic typowo erotycznego… Dostałem link do
tej strony wczoraj w nocy. Miałem zamiar ją tu dla ciebie sprowadzić. W końcu
każdy ma swoją cenę, prawda? No, ale skoro jesteś taki niecierpliwy, to póki co
musisz zaspokoić się zdjęciami. Co myślisz?
– Chcę
jej.
Tanner
śmieje się pod nosem.
– Oczywiście,
że chcesz, przyjacielu. I oczywiście ją dostaniesz. Spróbuję się czegoś o niej
dowiedzieć. Póki co, nie wiemy zupełnie nic, a przecież ta laleczka może
mieszkać nawet w pieprzonych Chinach…
Przechylam
ponownie głowę i pochylam się, by móc podziwiać z bliska idealną, porcelanową
skórę.
– Więc
wyśledź ją. Gdziekolwiek mieszka, pragnę ją mieć.
Tanner
ściska mnie za ramię.
– Spokojnie,
znajdziemy ją, ale w międzyczasie muszę prosić cię o przysługę.
Kiwam
głową, przeglądając kolejne zdjęcia. Tanner co jakiś czas prosi mnie o różne
przysługi, ale nigdy nie jest to coś, z czym bym sobie nie poradził. Jeśli mam
być szczery, to uwielbiam je wykonywać.
Wyjmuje
z kieszeni zdjęcie i kładzie je przede mną na biurku.
– Z
tyłu znajdziesz adres. Zrób to dzisiaj.
Nowa
Laleczka będzie musiała zaczekać.
Na
całe szczęście – nie będzie czekać długo. Wkrótce będę miał zarówno ją, jak i
moją siostrzyczkę, a życie znów stanie się cudowne.
Znajduję w notesie
pierwszą czystą stronę i zapisuję na niej wszystko, czego będę potrzebował do
zbudowania cel, w których umieszczę moje cudowne zabaweczki. Jedno wiem na
pewno: te cele muszą być o wiele lepsze niż poprzednie. Kiedy kończę, Tanner
wyrywa kartkę z notesu i wsuwa ją do kieszeni.
– Jak
ty mnie podrapiesz po pleckach, to i ja cię podrapię. Coś za coś – oznajmia, po
czym wychodzi z pokoju.
W
języku Tannera oznacza to, że załatwi dla mnie, co tylko zechcę, jeśli i ja
będę dalej spełniał jego prośby.
Wstaję
z krzesła, łapię swoją bluzę i otwieram automatyczny nóż.
Jestem
nabuzowany i gotowy na rozlew krwi!
Zlecenia
dla Tannera to zawsze czysta przyjemność.
~
Niezniszczone ~
Dillon
WIDZIAŁEM JUŻ DZIESIĄTKI MIEJSC ZBRODNI
– ba, w niektórych z tych zbrodni brałem nawet udział – jednak jeszcze nigdy
nie czułem się tak obrzydzony.
Czy
to, na co właśnie patrzę, to odcięty kutas?
Kogo,
do kurwy nędzy, ten biedny, posiekany skurwiel zdenerwował aż tak bardzo?
– Co
mamy? – pytam, ale kiedy podnoszę głowę, dostrzegam przed sobą niewidzianego
nigdy wcześniej policjanta.
– Zabójstwo
– oznajmia, podając mi maskę, którą szybko zakrywam nos i usta.
Kurwa
mać. Świetna robota, Sherlocku, sam bym na to nie wpadł. Nie da się popełnić w
ten sposób samobójstwa, więc może miałby to być niby nieszczęśliwy wypadek?!
Och,
to takie straszne, on… on się potknął i nabił prosto na mój nóż, kiedy
przygotowywałem kebab i, no cóż, dopiero gdy był już w kawałkach, spostrzegłem,
że to nie kurczak…
Pieprzony
kretyn.
Patrzę
na niego spod przymrużonych powiek spojrzeniem zazwyczaj przywołującym moich
ludzi do porządku. Ten idiota jednak stoi tylko z rozdziawioną gębą jak pieprzona
ryba bez wody.
– I
co dalej?
– Nie
ma śladów włamania – odpowiada powoli. – Zakładam więc, że denat znał zabójcę…
– Nie
płacą ci za to, żebyś cokolwiek zakładał. Poza tym przestań zadeptywać mi
miejsce zbrodni. – Wskazuję palcem na zakrwawiony kawałek ciała, który
przykleił mu się do buta.
Facet
spuszcza wzrok, wytrzeszcza oczy i już w sekundę później biegnie do kosza na
śmieci, by zwrócić całą zawartość żołądka. Fragment ciała, który wygląda jak
ucho, nadal tkwi przyczepiony do jego podeszwy.
– Stój,
kurwa, w miejscu! – wrzeszczę.
– Niech
ktoś wsadzi to ucho do torebki na dowody – rozkazuje Marcus, po czym podchodzi
do mnie bez pośpiechu, przez cały czas kręcąc głową. – Sąsiadka nic nie
słyszała. Powiedziała nam, że gość nazywa się Maximus Law i jest właścicielem
klubu Rebel’s Reds.
Znam
to miejsce. To speluna dla jebanych sadystów.
– Więc
kto mógł mu to zrobić? Któryś z rywali?
Właściciele klubów,
zwłaszcza tych mniej legalnych, uwielbiają ze sobą rywalizować, więc w zasadzie
nie byłoby w tym nic dziwnego.
– Jeśli
tak, musiał mu nieźle zaleźć za skórę. – Marcus marszczy nos.
– Masz
rację, to nie było żadne ostrzeżenie ani wiadomość dla konkurentów. Wygląda na
to, że ten, kto rozczłonkował tego biednego skurwiela, zrobił to z prawdziwą
przyjemnością. Całe mieszkanie zalane jest krwią.
– Czy
to jego…? – Marcus zmienia na chwilę temat, kiedy napotyka wzrokiem leżącego na
podłodze członka ofiary.
– Aha
– potwierdzam. – Ustalmy przebieg zdarzeń poprzedzających zgon, a potem
zaczniemy działać.
Marcus
potrząsa głową, próbując pozbyć się zszokowanego wyrazu twarzy.
– CSI
już się tym zajęło. Możemy zacząć sprzątać.
Z największą przyjemnością.
– Potrzebuję
zeznań każdego mieszkańca tego budynku. Ktoś przecież musiał coś widzieć –
rozkazuję mundurowym, którzy blokują korytarz.
– A
my co, jedziemy do klubu? – pyta Marcus.
– Na
to wygląda.
Najwyraźniej
mogę zapomnieć, że zjem dziś kolację z rodziną.
Wyjmuję
telefon z kieszeni, wybieram numer Jade i czekam, aż w słuchawce odezwie się
jej słodki głosik.
Bez
względu na to, od ilu lat jesteśmy razem, wciąż nie potrafię nacieszyć się tą
cudowną dziewczyną. Nawet sam dźwięk jej głosu jest w stanie ukoić moją duszę.
Dryń.
Dryń.
– Cześć,
kotku – odzywa się cichutko, przez co moje ciało natychmiast się relaksuje.
– Hej,
jak tam wizyta u doktora?
Jade
wciąż nie zamierza się oszczędzać i nie myśli nawet o zatrudnieniu opiekunki do
dziecka, mimo że jest już w szóstym miesiącu ciąży.
Odkąd
urodziła MJ, pracuje na komisariacie na pół etatu. Na początku trudno było mi
się przyzwyczaić, że teraz nie zawsze będziemy pracować razem, ale sama
świadomość, że po powrocie do domu zastanę ją tam z naszym wspaniałym dzieckiem,
szybko wynagrodziła mi wszelkie boleści. Nasze życie jest kurewsko cudowne, nie
mógłbym marzyć o niczym więcej.
– W
porządku. Właśnie jestem w drodze, żeby odebrać MJ.
– A
jak tam bliźniaczki?
– Elise
została na kampusie, więc w domu jest tylko Elizabeth. – Wzdycha. – Wygląda na
to, że wszystko jest okej, ale wiesz, że z nią nigdy nie wiadomo…
– Może
odwiedzę je w ten weekend? – proponuję, bo doskonale rozumiem, jak bardzo się
nimi przejmuje.
– Dziękuję.
Wiem, jaki jesteś zajęty, ale…
– Nie
musisz dziękować ani niczego wyjaśniać, przecież mi też na nich zależy. To
żaden problem.
Maryann,
matka bliźniaczek i była żona Stantona, ostatnio dużo podróżuje i ma bardzo
napięty grafik w szpitalu. Jeździ na jakieś delegacje, szkolenia lekarskie czy
inne gówno i zostawia dziewczynki praktycznie samym sobie, chociaż mają dopiero
po dziewiętnaście lat.
– Okej
– odpowiada szeptem. Kiedy ścisza w ten sposób głos, przypominam sobie, jak
leżała pode mną w łóżku, podniecona tak bardzo, że niemal nie potrafiła złapać
oddechu… Muszę się powstrzymywać, by nie dostać erekcji.
– Wrócę
dzisiaj późno, ale spróbuj nie zasnąć, dobrze?
– Mhmmm
– mruczy, doskonale wiedząc, co mam na myśli. – Dobrze, ale nawet jeśli zasnę,
to wiesz, że zawsze możesz mnie obudzić…
Ach,
moja dziewczynka jest nie mniej napalona ode mnie. Oczywiście, że ją obudzę!
– Kocham
cię – dodaję na pożegnanie, po czym rozłączam się i wracam do pracy. Próbuję
zignorować złośliwy uśmieszek, który posyła mi Marcus. Jestem pewien, że
skurwiel wybielił sobie zęby i pewnie wprowadził jeszcze kilka innych poprawek.
Chociaż jesteśmy niemal w tym samym wieku, jego skóra jest o wiele gładsza niż
moja. Na domiar złego, widziałem ostatnio, jak Jade patrzyła na jego tyłek,
kiedy ściągał marynarkę.
– Och,
jesteście tacy uroczy – wzdycha, dramatycznie trzepocząc długimi rzęsami.
Kiedy
uderzam go pięścią w ramię, natychmiast kończy te szczeniackie zaczepki.
– Może
przestałbyś chichotać jak panienka, James, i w końcu sam znalazłbyś sobie
kobietę?
Detektyw
Marcus James ponownie został singlem w zeszłym roku, po raz pierwszy od
dziesięciu lat. Całe swoje życie spędził z jedną kobietą, jednak ta, z powodu
częstej nieobecności męża w domu i długich godzin jego pracy, postanowiła
poszukać pocieszenia w ramionach jakiegoś nadzianego skurwiela. Bogacz rzucił
ją po marnych kilku tygodniach, ale kiedy z podkulonym ogonem przyszła
przepraszać Marcusa, ten postanowił, że jej nie wybaczy.
Zapomniał
o romansach i rzucił się w wir pracy, jednak z doświadczenia wiem, że każdy
policjant potrzebuje kogoś, do kogo może wrócić wieczorem i przy kim zdoła
zapomnieć o całym syfie, którego doświadczył za dnia. Tylko nasi najbliżsi są w
stanie udowodnić nam, że na tym świecie istnieje jeszcze dobro. Bez tego zło
prędko nas pochłonie.
– Wiesz,
tak się składa, że już sobie kogoś znalazłem. – Wzrusza ramionami, po czym
wsiada do auta i wpisuje adres do nawigacji samochodowej.
Że
co, kurwa?
– Kogo?
I kiedy? – Odpalam silnik i włączam się do ruchu, przez cały czas spoglądając
na niego kątem oka. Chyba najwyższa pora, by przyznał się, że kogoś ma, w końcu
spędzam z tym dupkiem dosłownie każdy pieprzony dzień, a on ani razu nie
wspomniał o żadnej kobiecie!
Marcus
unosi dłonie, sygnalizując, że się poddaje.
– Hej,
spokojnie. My… no, dopiero zaczynamy tworzyć coś na poważnie. Ona jest ode mnie
młodsza i nie jestem pewien, co z tego wyjdzie, ale…
– Ale
co, dupku?
– Ale
jest mi z nią dobrze. Szczerze mówiąc, od dawna nie czułem się w taki sposób.
Kiedy
tylko to słyszę, od razu szczerzę się jak nastolatka. Ech, przed chwilą
nazwałem go panienką, a sam nie jestem wcale lepszy…
– Więc
ile ma lat? – dopytuję.
– Dwadzieścia
pięć.
– O,
to dobry wiek. Właśnie wtedy kobiety są najbardziej napalone – śmieję się, ale
zaraz czuję na sobie jego przeszywające spojrzenie. – No co?
– Skąd
ty, kurwa, wiesz takie rzeczy?
– Jestem
detektywem, nie? Muszę wiedzieć co nieco o ludzkiej naturze – żartuję.
Marcus
wybucha głośnym śmiechem, przez co ja również zaczynam się śmiać.
– No,
to jak ta szczęściara ma na imię? – pytam, gdy już się uspokajamy.
Marcus
przez cały czas nie przestaje szczerzyć zębów.
– Lisa.
– Powinniśmy
kiedyś zjeść razem kolację.
– Jasne,
musimy się umówić. – Kiwa głową.
No,
to dopiero dobry znak. Najwyraźniej stary Marcus myśli o tej dziewczynie na
poważnie.
Skręcam
na parking za klubem Rebel’s Red. Parkuję na pierwszym wolnym miejscu, po czym
obaj wysiadamy z samochodu. Przed wejściem do tego przybytku rozkoszy wita nas
czerwony, migający neon, przedstawiający sylwetkę kobiety o wyjątkowo pokaźnym
biuście.
– Bardzo
oryginalne – komentuje Marcus.
Drzwi
otwiera nam mocno zbudowany mężczyzna, który od razu mierzy nas wściekłym
spojrzeniem.
– Karty
członkowskie? – warczy.
Z
uśmiechem pokazuję mu odznakę.
– Jasne,
to moja karta stałego klienta.
Facet
przewraca oczami, a następnie odwraca się w kierunku baru.
– Ej,
Morris! Przyjechały psy! – krzyczy.
Czyżbym
cofnął się w czasie do lat dziewięćdziesiątych? Nie sądziłem, że ludzie nadal
nazywają nas psami.
Podchodzę
do barmana, którego mięśniak nazwał Morrisem, pokazuję mu odznakę, po chwili
chowając ją do tylnej kieszeni spodni.
– Jest
tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy pogadać na osobności?
– Właściciel
jeszcze nie przyszedł – mruczy Morris, nie podnosząc wzroku znad baru, który
właśnie przeciera ściereczką.
– No
i nie przyjdzie – odpowiada Marcus, wyrywając mu z rąk ścierkę i odrzucając ją
gdzieś na bok. – Tak się składa, że nadal jest w swoim mieszkaniu. I to
pokrojony na trzydzieści pierdolonych kawałków…
– S-słucham?
– jąka się barman, podnosząc twarz i patrząc teraz prosto na nas.
– Kiedy
widziałeś swojego szefa po raz ostatni?
Mężczyzna
splata ręce na piersi i marszczy brwi.
– No,
ostatni raz był tu wczoraj w nocy. Wyszedł około drugiej i zabrał ze sobą jedną
z dziewczyn. – Rozgląda się po pomieszczeniu, więc my robimy to samo.
Wokół nas spacerują
półnagie kobiety, a podstarzali faceci ślinią się na widok gołych dziewczyn
wirujących wokół rur z taką gracją, jak gdyby robiły to od urodzenia. Klub nie
wygląda na zbyt oblegany, ale atmosfera jest tu wyjątkowo podła. Ściany są
ciemnoszare, wyklejone lustrzanymi panelami, a okrągłe, białe kanapy w lożach
przypominają raczej łóżka, które służą w wiadomym celu. Mam wrażenie, że
wszystko tutaj wykonano z plastiku, by łatwiej było to wyczyścić. Lokal jest
tani i dosyć podły, więc raczej wątpię, by ktoś z konkurencji chciał zamordować
jego właściciela.
– Scarlet!
– woła Morris do jednej z kilku rudych barmanek, a ta odwraca się do nas,
głośno przy tym cmokając. – Pamiętasz, że Max wyszedł wczoraj z jakąś
dziewczyną? Która to była?
Scarlet
ostentacyjnie przewraca oczami, a kiedy odpowiada, nawet na nas nie patrzy.
– Och,
to jedna z tych nowo kupionych… Nazwał ją Jessica Rabbit, ale jak dla mnie suka
jest wyjątkowo szkaradna…
Nowo kupionych?
Morris
natychmiast blednie.
– To
co, handlujecie tu kobietami? – Unoszę brew.
– Ja
tam nic nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Ja tylko zajmuję się barem.
– Ta,
jasne – warczę. – Gdzie jego gabinet?
Morris
przez chwilę udaje, że jest zbyt zajęty układaniem kieliszków, by mi
odpowiedzieć, ale Marcus szybko się niecierpliwi i przywraca go do porządku,
uderzając pięścią w blat.
– Słuchaj
no! Chcesz, żebyśmy zamknęli tę waszą spelunę i zgarnęli was wszystkich na
przesłuchanie?
Oddech
Morrisa znacznie przyśpiesza.
– No… dobra.
Idźcie na zaplecze. Kod dostępu to osiem, jeden, sześć.
Kątem
oka zauważam, jak patrzy prosto na tego napakowanego dupka, który pilnuje
wejścia do lokalu, i jestem pewien, że w biurze Lawa jest coś, czego nie
powinniśmy znaleźć. Morris wyraźnie się tego boi, ale jeszcze bardziej nie chce
wylądować na komisariacie. Mamy szczęście – dzisiaj obejdzie się bez nakazu.
Wchodzimy
z Marcusem za bar, po czym ruszamy prosto na zaplecze. Idę za nim ciemnoczerwonym
korytarzem, który musi prowadzić do biura właściciela lokalu. Na ścianach
zawieszone zostały zdjęcia piosenkarek, które latami świetności cieszyły się
jeszcze przed naszym narodzeniem. Po prawej widzimy podwójne drzwi. Marcus
otwiera je i zagląda do domniemanego gabinetu.
– O
kurwa, a to co?! – mamrocze do siebie, po czym błyskawicznie wpada do środka.
Kiedy wchodzę tam zaraz
za nim, dosłownie staję w miejscu jak wryty. Widzę klatki – pieprzone klatki
dla psów, w których uwięzione są nagie kobiety. Naliczyłem ich aż osiem. Marcus
podbiega do nich i próbuje je otworzyć, ale każda klatka zabezpieczona jest
porządną kłódką.
Mimowolnie myślę o
mojej Jade i tym chorym skurwielu…
– Zgłoś
to do centrali – polecam Marcusowi, a sam odwracam się na pięcie i wściekły
wybiegam z pokoju.
Rozglądam
się, przechodząc obok baru, ale nigdzie wokół nie widzę już Morrisa. Przepycham
się obok tego olbrzymiego skurwiela na bramce i podbiegam do samochodu, w
którego bagażniku znajduję nożyce do cięcia metalu. Chcę już wrócić do
uwięzionych dziewczyn, kiedy w drodze powrotnej ochroniarz postanawia otworzyć
durny pysk.
– Czego
się czepiasz, psie? Za każdą z nich zapłacono, więc żadne prawo nie zostało
złamane…
O
Boże. Ten skurwysyn jest naprawdę wyjątkowo głupi.
Zaciskam
pięść i z rozmachem uderzam go prosto w nerkę. Facet zgina się z bólu, więc
łapię go za spocony łeb i zapoznaję skurwiela ze swoim kolanem. Przez chwilę
się chwieje, jednak zaraz upada na ziemię. Jego wielkie mięśnie mogą budzić
respekt wśród klientów burdeli, ale ja z takimi jak on mam do czynienia każdego
pieprzonego dnia.
– Policja
nie może… – próbuje coś wyjęczeć, trzymając się za nos, jednak ja nie pozwalam
mu dokończyć.
– Policja?
Przecież się potknąłeś.
Kiedy
wchodzę z powrotem do biura, Marcus wzywa posiłki, a wszystkie dziewczyny
siedzą skulone przy drzwiach swoich klatek. Przecinam każdą kłódkę po kolei, a
one wychodzą powoli na zewnątrz, przerażone i nad wyraz ostrożne.
Kilka
z nich wygląda naprawdę młodo. Prawdopodobnie są jeszcze nastolatkami.
– Wszystko
w porządku, jesteście bezpieczne – zapewniam je, pokazując odznakę.
– Powiecie mi, co tu robicie?
Napotykam
wzrokiem blondynkę, która gapi się na mnie wytrzeszczonymi z przerażenia
oczami. Zakrywa rękami piersi i krzyżuje nogi, co nie jest typowym zachowaniem
dla prostytutki… Serce zaczyna mi mocniej bić. Te kobiety nie są tutaj z
własnej woli. Najwyraźniej ten skurwiel, Law, zasłużył na los, jaki go spotkał.
– YA
zaplatil za azartnyye igry moyego ottsa – mówi dziewczyna siedząca przede mną.
Co
to za język? Rosyjski?
– Nie
mówię po rosyjsku – oznajmiam jej.
– On
mnie kupił – odpowiada nieśmiało z mocnym akcentem.
To
śledztwo właśnie stało się o wiele bardziej skomplikowane.
– Łap
za telefon – rozkazuję Marcusowi. – Sprowadź tu tłumacza i Agencję
Bezpieczeństwa.
– Się
robi.
– A,
i jeszcze coś – kontynuuję, a on spogląda na mnie przez ramię. – Natychmiast
zamykamy tę pieprzoną melinę.
***
Przekręcam klucz w zamku i wchodzę do
zaciemnionego domu, jednak już z przedpokoju dostrzegam, że Jade zostawiła w
kuchni zapalone światło. Uśmiecham się od ucha do ucha, wiedząc, że znajdę tam
kolację i butelkę piwa, którą zawsze dla mnie zostawia.
Kiedy
spoglądam na zegar migający na piekarniku, od razu głośno wzdycham. Minęła już
pierwsza w nocy, a ja dopiero wróciłem do domu. Cieszę się, że Jade na mnie nie
czekała. Ta ciąża, zresztą zupełnie jak poprzednia, potrafi nieźle dać jej w
kość. Szczerze mówiąc, to prawdziwy cud, że zdołaliśmy począć dwójkę dzieci z
taką łatwością pomimo rozległych blizn na jej szyjce macicy. Tak samo jak
pierwsza, ta ciąża również jest zagrożona. To spore ryzyko, ale – cholera –
przecież warto próbować. Dla faceta nie ma na świecie większego szczęścia niż
widok ukochanej kobiety, noszącej pod sercem jego potomka.
Mimowolnie
powracam myślami do kobiet, które uratowaliśmy tej nocy. Dowiedzieliśmy się, że
wszystkie pochodzą z Rosji; nietrudno było to odkryć, bo Maximus miał w notesie
nazwiska swoich kontaktów wraz z numerami telefonów. Gość był totalnie zielony
w tym biznesie, a za amatorstwo w tym świecie najczęściej płaci się śmiercią.
Ludzie,
wśród których zaczął się obracać, nie lubią ryzyka i nieodpowiedzialnych
klientów. Maximus był nieostrożny. Prędzej czy później mógł wpakować za kratki
siebie albo – co gorsza – wkopać swoją głupotą innych, dlatego też
prawdopodobnie postanowiono, że lepiej będzie się go pozbyć. Oczywiście na
razie to tylko hipoteza. Jutro czeka mnie cała masa przesłuchań, które być może
ją potwierdzą, a poza tym mam też nadzieję, że monitoring klubu da nam jakieś
okruszki, po których będziemy mogli zmierzać do celu.
Zwykle po śmierci
takich pieprzonych śmieci jak ten cały Maximus nie zadręczam się tym, kto ich
zamordował… Tym razem jest jednak inaczej. Kiedy myślę o tym, w jaki sposób go
uśmiercono, oraz o warunkach, w jakich przetrzymywał te biedne Rosjanki,
instynkt podpowiada mi, że dzięki tej sprawie dotrzemy do jakiejś naprawdę
grubej ryby przestępczego świata i uratujemy dużo więcej bezbronnych kobiet.
Handlarze ludźmi są największymi ścierwami na ziemi i chętnie będę pracował po
nocach, byle tylko wsadzić ich wszystkich do pierdla.
Kiedy
wyczuwam w powietrzu zapach klopsików, od razu zaczyna mi burczeć w brzuchu.
Otwieram butelkę piwa i wypijam łapczywie kilka łyków, po czym rzucam się na
jedzenie, pożerając je w niemal idiotycznie szybkim tempie.
Stoję przy zlewie i
opłukuję właśnie talerz, kiedy nagle czuję na brzuchu dotyk niewielkich,
kobiecych dłoni.
– Tak
myślałam, że słyszę cię w kuchni – szepcze Jade tuż za moimi plecami.
Odwracam
się do niej przodem i przyciągam ją bliżej siebie. Gdy zauważam, że na szafce
obok nas leży teraz jej pistolet, uśmiecham się, jednak nie komentuję tego ani
słowem. Uwielbiam to, że moja Jade jest taką waleczną wilczycą i zawsze mogę
być pewien, że ochroni nasze rodzinne gniazdo.
– Przepraszam,
że cię obudziłem – szepczę, całując ją prosto w czoło.
– Przecież
sama cię o to prosiłam. – Uśmiecha się, przyciskając głowę do mojej klatki
piersiowej. Pomiędzy nami czuję jej stale powiększający się brzuszek.
Po
chwili Jade odsuwa się nieco, przechyla głowę i spogląda mi prosto w oczy.
– Hej
– mamrocze cicho.
Nie
jestem w stanie opisać, jak bardzo kocham tę dziewczynę…
Kiedy zaszła w drugą
ciążę, zacząłem zauważać, jak bardzo zmieniła się od czasu urodzenia naszej
pierwszej córeczki. Myślę, że teraz czuje się o wiele spokojniejsza. W końcu
może się nieco odprężyć, bo ten skurwiel, Benny, już nie żyje i nigdy nie wróci
ani po nią, ani – o zgrozo – po naszą maleńką MJ. Mimo to, czasem wciąż dręczą
ją okrutne wspomnienia. To naturalne. Rozumiem, że się martwi, nawet mimo że
ten skurwiel już zdechł. Z nerwów stare rany często się otwierają.
Przypominam
sobie, jak wracaliśmy z naszej corocznej wizyty na nieoznakowanym grobie tego
psychola, a w rączkach naszej córeczki nagle odezwała się jakaś popieprzona,
śpiewająca lalka. Oboje odruchowo niemal strzeliliśmy do tej jebanej zabawki, a
Jade zaczęła nawet oskarżać ducha o to, że dręczy ją zza grobu. Zapewne
uznałbym to za niemal zabawne, gdyby nie strach w jej oczach, który dosłownie
łamał mi serce. Na całe szczęście szybko udało mi się ją uspokoić. Czym prędzej
zadzwoniłem do swojej matki, a ta niechętnie przyznała, że tak, chyba
rzeczywiście kupiła MJ taką lalkę, kiedy ostatnio się nią zajmowała… Ech,
trzeba przyznać, że mama kupuje jej milion durnych zabawek, których mała wcale
nie potrzebuje, ale… No cóż, nie jest jedyna, bo wszyscy nieustannie obsypujemy
MJ prezentami.
– Hej, skarbie – odpowiadam
szeptem, wdychając zapach swojej cudownej żony.
– Ciężki
dzień, co?
– Tak,
to jeden… No wiesz, z tych dni.
Jade doskonale rozumie,
co to oznacza, bo sama często miewała takie
dni.
– Pozwól
więc, że poprawię ci humor. – Przygryza wargę, palcami majstrując przy zapięciu
mojego paska. Zaraz potem rozpina mi spodnie i klęka na twardej podłodze.
Od
razu łapię ją za ramiona, ciągnąc w górę, by wstała z powrotem.
Co
jak co, ale moja ciężarna żona nie będzie klęczeć na lodowatych płytkach, żeby
zrobić mi loda.
– Kafelki
są zimne… Wiesz, może lepiej ja się tobą zajmę.
Podnoszę
ją i sadzam na kuchennym blacie, po czym delikatnie rozchylam jej szlafrok.
Jade jest pod nim całkowicie naga. Spoglądam z zachwytem na jej miękką,
oliwkową skórę i nabrzmiałe piersi, które aż się proszą, żebym je possał.
Podoba mi się, że podczas ciąży jej sutki stają się takie ciemne, a okrągły
brzuszek wygląda, jakby połknęła w całości małego arbuza. Delikatnie popycham
jej ramiona, a ona odchyla się i opiera ciało na łokciach. Jej cipka otwiera
się przede mną niczym przepiękny kwiat. Jest taka wilgotna… Nie zdołam dłużej
nad sobą panować.
Pochylam
się i smakuję ją językiem, drażniąc łechtaczkę kilkoma szybkimi liźnięciami.
Jej biodra automatycznie wędrują w górę, gdy zatapiam język w dziurce, a dłońmi
pieszczę cudowne ciało i idealne piersi swojej żony.
Jade
zaczyna wiercić się coraz mocniej. Doskonale wiem, jak bardzo chce, bym skupił
się na jej łechtaczce, więc w końcu przesuwam usta wyżej i zaczynam ją ssać, w
tym samym czasie wkładając dwa palce do jej mokrej cipki. Zginam je tak, by
pieścić ją w odpowiednim miejscu, aż Jade zaciska mięśnie. Jej westchnienia i
jęki stają się coraz głośniejsze.
– O
tu, tak… kurwa, tak… nie przestawaj… kurwa, nie przestawaj…
Kiedy
dochodzi, moje palce są jeszcze bardziej wilgotne niż wcześniej. Jej rozkosz
podnieca mnie do tego stopnia, że za każdym razem tracę przez nią głowę… Za
każdym pieprzonym razem.
Wstaję
prędko z podłogi i wchodzę w nią jednym, sprawnym ruchem. Zaciskam dłonie wokół
ud Jade, po czym przyciągam ją do siebie bliżej, tak że jej pupa wisi poza kuchennym
blatem. Poruszam się w niej coraz szybciej. Jade zaczyna pieścić swoje piersi,
a ja, obserwując ją, staję się twardszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Tak.
Właśnie tego było mi trzeba po tak potwornym dniu.
Moje
jądra stają się niemal boleśnie napięte. Czuję, że zaraz dojdę… Wychodzę z
niej, by ozdobić białymi kroplami spermy jej cudowny brzuch.
Oboje
głośno oddychamy, spełnieni i zadowoleni. W tym momencie marzę tylko o
prysznicu.
– Może
zamiast tego weźmiemy długą, gorącą kąpiel? – proponuje, jak gdyby czytała mi w
myślach.
Tak.
To brzmi kurewsko idealnie.
Komentarze
Prześlij komentarz