Cnota
to ostatnia rzecz, jaką chce poznać Henry „Monty” Montague. Ale na rozpuście
zna się jak nikt inny!
Mackenzi Lee
The
Gentleman’s Guide to Vice and Virtue
1# Rodzeństwo Montague
Katherine Tegen Books, 2017
Rzuć
kamieniem, jeśli nie słyszałeś o tej książce. Albo jeśli chociaż nie widziałeś
nigdzie tej okładki. W moim otoczeniu od dobrego roku zauważam, że wszędzie i
niemal wszyscy w jakiś sposób podłapali temat – ludzie zaintrygowani są dziełem
pani Lee, są zachwyceni tym, co stworzyła, a także kupują ją po angielsku albo
marzą, by ktoś wydał ją na polskim rynku. Słowo honoru – był czas, w którym
gdzie się nie obróciłam, tam widziałam jakiś skrawek wspominający o The Gentleman’s Guide to Vice and Virtue.
Historia
Monty’ego, Percy’ego oraz Felicity to powieść pełna śmiechu, przygody, nieprzewidywalnych
zachowań oraz ekscesów tego pierwszego. Monty wraz z swoją siostrą oraz
najlepszym przyjacielem wyruszają w Wielką Podróż, którą przygotował dla niego
ojciec. Monty oraz Percy mają zwiedzić zakamarki Europy, żeby ten pierwszy się
wyszalał. Przy okazji mają podrzucić Felicity do szkoły dla dam, gdzie
dziewczyna będzie doskonalić się w sztuce szydełkowania czy też olśniewającej
konwersacji. Despotyczny ojciec wyznaczył im ściśle określoną trasę podróży,
podczas której – zwłaszcza nad młodym Montague – czuwać będzie guwerner
Lockwood. Nic jednak nie idzie tak, jakby się tego można było spodziewać.
To
jest ten moment, w którym nawet dzień po przeczytaniu oraz odsapnięciu od
lektury, nie jestem w stanie jednoznacznie powiedzieć, co też o niej sądzę. Choćbym
chciała, to natłok myśli gromadzących się po książce rozchodzi się w dwie
bardzo różne ścieżki: uśmiechnięte ukontentowanie i lekkie, grymaszące meh. Sama
historia, to, jak autorka prowadzi narrację – a robi to w dosadny sposób,
aczkolwiek z dużą dozą humoru i lekkości – sprawia, że dobrze mi na serduszku
na myśl o tej książce. Jednak macosze traktowanie bohaterów oraz niedomknięcie
wszystkich wątków sprawia, że powieść niejako traci w moich oczach.
Muszę
przyznać, że Monty jest strasznym klocem, który nie zauważa oczywistych znaków
uczucia ze strony swojego przyjaciela. Chłopak dużo płacze nad nieodwzajemnioną
miłością, nawet nie próbując sobie wyobrażać, że Percy czuje dokładnie to samo.
Nasz główny bohater jest niezwykle wyrazistą postacią, która prócz ślepoty na
uczucia innych (w sumie to dość zrozumiałe, najczęściej nie zauważamy
oczywistych rzeczy, które dzieją się tuż obok nas) jest także osobą samolubną,
rozpustną, ubzdryngoloną i kompletnie niepoprawną. Jeśli pomyślicie, że on
czegoś by nie zrobił, to uwierzcie, Monty potrafi. W końcu salwowanie się
ucieczką z alkowy damy po Wersalu jest zrozumiałe! A że na golasa? Oj tam, da
się zrobić! To taki typowy czaruś, fircyk i bawidamek (bawifacetek?). Świeci
jak najjaśniejsza gwiazda (pewnie aż puszy się na myśl o tych słowach) na tle
całej tej książki. A świeci też głównie przez to, że autorka niezbyt dużo
miejsca oddała dla siostry bohatera i jego przyjaciela. Felicity byłaby
świetną babeczką, gdyby nie stała się takim „przychodzę, gdy jestem potrzebna,
a poza tym to prawie mnie nie ma”. Naprawdę, jej zadziorny charakter, intelekt
i zamiłowanie do medycyny pojawiają się tylko wtedy, gdy są potrzebne. Tak samo
sprawa wygląda z Percym, który niknie na tle Monty’ego i jest bardziej
statystą, niż pełnokrwistą postacią. Kłóci się z Montym, wspiera Monty’ego, ale
jakby sam w sobie ma do zaoferowania o wiele mniej – a przynajmniej
tak sprawiła autorka.
Co
do wcześniej wspomnianych wątków, to wiele z nich zostało otwartych i swobodnie
trzepoczą sobie na wietrze, najwyraźniej zapomniane. Chciałabym wiedzieć jak
skończyły się losy przynajmniej dwójki z pobocznych bohaterów, ponieważ w
gruncie rzeczy, gdy nikną na horyzoncie, to nikną kompletnie. Do tego jestem po
części zawiedziona zakończeniem – tak, spodziewałam się szczęśliwego zakończenia,
aczkolwiek poznawszy się bliżej z hultajem Montym… Cóż, myślałam że dodatkowo
będzie to żartobliwe zamknięcie historii, takie z przytupem. W końcu ten
chłopak zawsze, nieważne czy chce się zmienić, czy nie, zawsze potrafi
zwietrzyć kłopoty. Dość statyczne zamknięcie The Gentleman’s Guide to Vice and Virtue sprawiło, że jeden kącik
ust mi opadł i skończyłam czytać tylko z półuśmiechem. Nie było źle, lecz
zdecydowanie mogło być o wiele lepiej.
Czy
polecam? Jasne! Jest zabawnie, przygodowo i delikatnie pikantnie. Rewelacyjna
rozrywka na weekend, przy której będziecie się bawić tak dobrze, jak robił to
Monty (jeśli był w stanie zapamiętać). Czy wstrząśnie wami aż po posady waszej
duszy? No niekoniecznie, ale chyba można przymknąć na to oko.
Ocena:
+6/10
Shemmer Aleksandra
Dawno mnie tutaj nie było, ale mam nadzieję że odzyskam regularność! Albo raczej, że w ogóle się jej nauczę!
Komentarze
Prześlij komentarz