Stęskniłam się za steampunkiem, a
nawet o tym nie wiedziałam! To zdecydowanie specyficzny, acz unikalny
podgatunek fantastyki. Pierwszy raz zapoznałam się z nim chyba przy okazji
„Żelaznego księcia” Meljean Brook i ten skradł kawałek mojego serduszka.
Zimowe Zaręczny
Cykl Lustrzanna, tom 1
Christelle Dabos
Wydawnictwo Entliczek, 2019
Ofelia może poszczycić się umiejętnością
czytania przedmiotów i przechodzenia przez lustra. Dziewczyna stara się nie
wyróżniać, wszystko leci jej z rąk, a przede wszystkim… sukcesywnie odrzuca
potencjalnych mężów. Pewnego dnia Nestorki wybierają dla niej młodego
mężczyznę, do którego musi się przeprowadzić. Na inną Arkę. Czy Ofelia przeżyje
w niebezpiecznym Biegunie?
Spoiler Alert, przeżyła.
Formalności mamy za sobą, teraz
skupmy się na przyjemnościach! Jak myślicie, czy „Zimowe zaręczyny” sprawiły mi
przyjemność, a może kłopot? Sama tak do końca nie wiem, co czuję, a
skończyłam lekturę dobrych kilka dni temu. Zdecydowanie opowieść pani Dabos
jest pochłaniająca. Wiele roboty robi intrygująca kreacja świata, która opiera
się na XVIII wiecznej (około, tak strzelam, steampunk lubi się w tych czasach
rozgrywać) Francji. Budowa Arek wręcz woła o zgłębienie i przybliżenie każdego
niuansu i małego trybiku, dzięki któremu istnieją. W związku z początkowym
nawiązaniem do Boga-kreatora i Boga-niszczyciela, można przypuszczać, że Arki
są czymś na kształt renarracji Noego (a może i niekoniecznie, jednak od razu
nasunęło mi się to na myśl). Każda Arka prezentuje sobą coś innego, panują na
niej inne obyczaje, kultura, a nawet klimat. O samym tym mogłabym czytać
nieustannie, ponieważ Dabos lubi snuć słowa. To może być jednocześnie
błogosławieństwo, jak i przekleństwo.
Dla mnie jest to coś pośrodku.
Zafascynowana byłam nie tylko
światem, ale też i postaciami. Każdy miał swój cel, jedni grali w otwarte karty,
a drudzy kryli się w cieniach. Cienie zawsze są nęcące, a Dabos bawi
się czytelniczym zaufaniem oraz wątpliwościami. Bohaterowie czasem wydają się
czarno-biali, jednak pod koniec możecie oczekiwać, że pomiędzy tym jest wiele
niezbadanej szarości. Pod względem charakterów jestem bardzo zadowolona,
ponieważ każdy znajdzie coś dla siebie. Jest kogo podziwiać, kogo nienawidzić i
kogo chcieć poznać głębiej. Zauważyłam jednak pewną dość drażniącą manierę
opisu, która zapewne wychodzi z faktu, iż jest to debiut autorki. Otóż… za
pierwszym razem zrozumiałam, że Ofelia jest mała. Otóż nawet za drugim razem
zrozumiałam, że jak chcesz pomalować elewację na drugim piętrze, to spokojnie
poproś o to Thorna. Za piętnastym i trzydziestym razem to ja czułam się albo
mikra, albo gargantuiczna. Za dużo, tego było za dużo. Pod koniec mnie to
bawiło, a autorka odrobinę ograniczyła dosadność kontrastu, ale rozbawienie
pozostało.
Pewna nachalność wystąpiła też w
sferze… seksualności.
Dla jednych może to być ledwo
zauważalne, lecz mnie rzuciło się to w oczy. Głównie przez targetowanie „Zimowych
zaręczyn”, które po lekturze uważam za zwyczajnie błędne. Nawet nie chodzi o
ciągłe wspominki, że Ofelia musi wydać potomków Thornowi, czy ogółem cała ta
obsesja na punkcie puknięcia się. Książka zawiera dużo podtekstów seksualnych,
bezpośrednich nawiązań i opisów bachanaliów u Archibalda (cóż za pocieszny, manipulujący
sukin… człowiek!). Same machinacje między rodzinami na Biegunie, zasady oko za
oko – podciągnęłabym książkę do oznaczenia +16. Oczywiście, można się tu ze mną spierać, ponieważ każdy dojrzewa inaczej i kogoś młodszego takie rzeczy mogą nie ruszać, ale pewne rzeczy zawsze podciągało się pod lektury dla starszych nastolatków.
Akcja powieści jest pewnego rodzaju tańcem nad krawędzią.
Ofelia została uwikłana w świat intryg, okrucieństwa i tajemnic.
Dziewczyna prawie cały czas pozostaje w cieniu, dosłownie. Nikt jej niczego wprost nie mówi, wiele
części układanki musi połączyć sama. Odkrywanie z nią niebezpieczeństw
Księżycowa było fascynujące. Chciałam wiedzieć jak najwięcej, chciałam się
przekonać na kim Ofelia się „przejedzie”, a kto zostanie jej sprzymierzeńcem. Ta powieść trochę kojarzy mi się z „Enchantée” Gity Trelease przez pewien stopień
rozwleczenia historii. Obie książki nie są tak dynamiczne, jakby mogły być.
Dabos ma manierę szczegółowego rozpisywania się i w „Zimowych zaręczynach” ten
styl się sprawdza, jednak mogę zrozumieć, że nie będzie to dla wszystkich.
Jestem zaintrygowana w którym kierunku pójdzie cała historia.
Ciekawi mnie, jak rozwinie się relacja Ofelii i Thorna,
ale nie na tyle, na ile oczekiwałam. Emocje między nimi często są… okej, tych
emocji prawie nie ma. Odniosłam wrażenie, że Dabos za bardzo chciała utworzyć
relacje z niechęci do akceptacji, z akceptacji do kij-wie-czego. Thorn jako
zdystansowany, zdecydowanie zraniony bohater sprawił, że żałowałam każdej
strony bez niego. Niezdarna Ofelia, błądząca po omacku w nieznanym świecie jest
godna poznania. Razem jednak sprawiają, że często wzruszałam ramionami. Mam
nadzieję, że Dabos wyraźniej zaznaczy priorytety i nawiąże miedzy nimi coś
więcej, niż tylko puste słowa.
Na spokojnie wyglądam premiery
drugiego tomu – a ten już na dniach! J Spokojnie polecam „Zimowe
zaręczyny” jako rozpoczęcie swojej przygody ze steampunkiem.
Ocena: 6,75/10
Aleksandra
To książka, która za mną chodzi i szepcze do ucha: przeczytaj mnie przeczytaj! Natomiast temat seksualności... ciekawie opisane.
OdpowiedzUsuń